Ko Samui i Ang Thong

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Jacekclipboard02

Tajlandia – powrót do Krainy Uśmiechu.

Gdy wróciłem ze swojego pierwszego, tygodniowego wypadu do tego kraju postanowiłem, że jeszcze tam wrócę i to na zdecydowanie dłuższy czas. Pokazując zdjęcia z Bangkoku i Ko Samet zaraziłem tą chorobą żonkę oraz siostrę. Rozpoczęliśmy więc przygotowania do ponad dwutygodniowej wyprawy, wertując oferty linii lotniczych. Mogę śmiało powiedzieć, że w tamtym czasie Tajlandia stała się naszą małą obsesją. Tym razem na pierwszą bazę wybraliśmy Ko Samui.

Ko Samui

Po ponad 11 godzinach lotu wreszcie jesteśmy w Bangkoku. Wychodząc z samolotu od razu czujemy uderzenie ciepła – jest 32 C. Odbieramy bagaż i szybka zmiana długich spodni i pełnych butów na krótkie i wygodne stroje urlopowiczów. Odnajdujemy stanowisko Bangkok Air i nadajemy bagaż na Ko Samui. Okazuje się, że musimy dopłacić jeszcze po 100 BTH od osoby, więc wyciągam z portfela 200 BTH które pozostały mi z ubiegło rocznej wyprawy i po przeleżeniu w szufladzie dziesięciu miesięcy właśnie wracają do obiegu. Po bardzo smacznej bułce z kurczakiem i godzinie lotu wreszcie dotarliśmy do celu. Urlop czuć pełną gębą! Zaczynając od śmiesznych wagoników obierających nas z płyty lotniska, egzotycznej architektury, zapachu roślinności a kończąc na akwariach z kolorowymi rybkami umieszczonych nad pisuarami.

 

tajlandia-1

Agata i Can przyjechali na lotnisko przywitać się z nami. Ci szczęściarze przybyli tu kilka godzin wcześniej więc są już po pierwszych kąpielach i korytku. Naszą miejscówką jest Sea View Paradice przy plaży Lamai. Jest tu sześć domków. Nasz składa się z dwóch sypialni, łazienki i salonu z aneksem kuchennym. Wszystko jest przeszklone od strony tarasu z którego mamy bezpośrednie zejście na plażę.

tajlandia_2009-424

Jest już ciemno, więc bierzemy prysznic i napieramy do najbliższej knajpy na korytko i browar. Zeszło nam blisko trzy godziny a rachunek 2200 BTH to drobne szaleństwo. Najedzeni i trochę rozbawieni wracany kontynuować nasze przywitanie Ko Samui, zakupionym jeszcze na Okęciu „Jaśkiem Wędrowniczkiem”.

Oj, oj… boli głowa a na zegarze wybiła trzynasta. Przespaliśmy pół dnia! Jednak przypominam sobie, że teraz w Polsce jest siódma, więc mamy prawo do powolnej aklimatyzacji. Kartka na stoliku informuje nas że nasi współtowarzysze są na śniadaniu ( a właściwie na obiedzie) w knajpie po prawej, zwanej New Hut.

tajlandia_2009-429

Słońce daje w beret niemiłosiernie a kac zmusza do zamówienia dużego piwa Singha. Za namową siostry zamawiam omlet po tajsku w tuńczykiem i warzywami. Jak się później okaże ta knajpa i to danie będzie naszym ulubionym na plaży Lamai.

tajlandia_2009-412

tajlandia_2009-399

tajlandia_2009-426

Dzień spędzamy na plażowaniu a dziewczyny oddają się w ręce miejscowych masażystek, które wprowadzają je w stan ekstazy.

taj

Wieczorem ruszamy do centrum na spotkanie z dwoma weteranami z Wiednia, którzy są tu już kolejny raz i mają pokazać nam co nieco. Najpierw zabierają nas do baru Ninja w którym jest tanio (ok. 40 BHT) ale porcje bardzo małe. Następnie proponują grę w bilard połączoną z tajska whisky. Okolica jest co najmniej średnia. Wokół kręcą się  „kobiety pracujące”, falujące w rytm ogłuszającej muzyki a wszędzie  dominuje kolor czerwony. Po około dwóch godzinach, lekko ogłuszeni zostawiamy naszych austriackich braci i uczuciem ulgi wracamy do swojej oazy przy plaży.

 

Czas na Lamai płynie bardzo wolno, ponieważ jest tu bardzo spokojnie, jednak za kilka dni po powrocie z Ko Lanty chcemy zakotwiczyć przy bardziej hałaśliwej plaży Chaweng a nie mamy jeszcze wybranego lokum. Dlatego po południu postanawiamy ruszyć plażą w kierunku Chaweng aby rozejrzeć się za fajną miejscówką. Nasza ulubiona opiekunka Naa ostrzegła nas że to kawał drogi i może nam to zając nawet trzy godziny. Ale co to dla nas! Ruszamy rozluźnieni i zupełnie nieświadomi co nas czeka.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po jakim kilometrze plaża praktycznie znika i zaczynamy dryblować pomiędzy skałami. Po godzinie marszu dociera do nas, że gdyby nie odpływ to już dawno musielibyśmy zawrócić.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Dopada nas zmęczenie więc postanawiamy uzupełnić płyny i wrzucić coś na ruszt w małej knajpce na wzgórzu.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Chwilę potem podrywamy nasze pierdzonka i ruszamy w dalszą drogę. Niestety zaczynamy już brodzić w wodzie a na domiar złego, zaczyna się ściemniać. Ostatecznie kapitulujemy i postanawiamy dotrzeć do drogi asfaltowej biegnącej wzdłuż wybrzeża. Problem polega na tym, że w tym miejscu nie ma cywilizacji, więc musimy przedzierać się przez zalesiony terem a o latarkach wcześniej nie pomyśleliśmy. Prawdę mówiąc to nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy i zaczyna to być mało śmieszne. Po dłuższej chwili marszu doszliśmy do szutrowej drogi i trzymając się jej dotarliśmy do jakiś  zabudowań. Nagle otacza nas „królestwo blachy falistej” które niechybnie kojarzy się ze slumsami! Czyli Tajlandia pokazuje nam swoje drugie oblicze. Może nazwanie tego slumsami było by sporym nadużyciem jednak czwórka „białasów” w tych okolicznościach przyrody stanowiła ciekawą a zarazem niepokojącą mieszankę.

Ostatecznie dotarliśmy do głównej drogi, zatrzymaliśmy taksówkę i zmęczeni ale pełni wrażeń wróciliśmy do domu.

W ostatni dzień naszego pobytu w Lamai, ruszamy w końcu zobaczyć drugą, większą część naszego hotelu, który znajduje się na zboczu góry. Jest tu kilkanaście domów fantastycznie wkomponowanych w skały i roślinność. Prawie na samym szczycie jest jacuzzi a poniżej niewielki basem z którego roztacza się cudowny widok na wyspę.

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

tajlandia-4

Schodząc w dół spotykamy Garego, który jest właścicielem tego obiektu i jednocześnie  architektem. Jak nie trudno się było domyślić zagospodarowanie tego zbocza to jego sprawka.

Wieczorek wpadamy do grillowni za 99 BHT, jednak dzisiaj zamiast od razu rzucić się do jedzenia najpierw obserwujemy poczynania tubylców aby coś ciekawego podpatrzeć. Jedna z pań udziela nam lekcji robienia sałatki w papai, która staje się naszą surówką numer jeden. Rozepchani do granic możliwości postanawiamy przespacerować się po centrum Lamaii. Nagle odkrywamy dwie knajpy z olbrzymim wyborem owoców morza w super cenach! Niestety brzuchy są wypchane a jutro z rana lecimy do Krabi. Co mamy robić?! DRAMAT !!! Pada kolejna deklaracja. Za kilka dni jak wrócimy na Samui to weźmiemy taksę z Chaweng i przybędziemy tu na ucztę.

Chaweng

W odróżnieniu do spokojnej Lamai, Chaweg to głośne i zatłoczone miejsce. Nasz hotel First House, usytuowany na granicy plaż Chaweng i Chaweng Noi również nie należy do zbyt cichych miejsc. Choć jest tu głośno to bez wątpienia tutejsza plaża swoimi kolorami wynagradza te drobne niedogodności. Dlatego w pierwszy dzień pobytu postanowiliśmy trochę poleniuchować na plaży.

W porze obiadu postanowiliśmy wystawić nasze europejskie żołądki na kolejną próbę i spożyć posiłek z mobilnej garkuchni. Najkrócej rzecz ujmując jest to tuk-tuk który zamiast siedzeń ma butlę gazową lub palenisko grillowe. Muszę przyznać, że Tajlandia znowu podłechtała moje podniebienie. Rewelacyjne kurczaki plus surówka z papai robiona na miejscu a wszystko zakrapiane browarem zakupionym w sklepie za rogiem. Oprócz kurczaków w kolejnych dniach jedliśmy różnej maści zupy ze szczególnym uwzględnieniem pewnego wynalazku z dodatkiem świeżej byczej krwi – palce lizać!

 

tajlandia_2009-566

Chodząc ulicami Tajskich miast i miasteczek w oczy rzuca się niezliczona ilość sklepów w materiałami gdzie szyje się ubrania na miarę. Postanowiliśmy wypróbować umiejętności miejscowych krawców. Agata i Can pokazali co to znaczy zakupowy amok. Do szycia poszły; garnitury, garsonki, spodnie, koszule i inne cuda.

 

ta-19

Chodząc ulicami Tajskich miast i miasteczek w oczy rzuca się niezliczona ilość sklepów w materiałami gdzie szyje się ubrania na miarę. Postanowiliśmy wypróbować umiejętności miejscowych krawców. Agata i Can pokazali co to znaczy zakupowy amok. Do szycia poszły; garnitury, garsonki, spodnie, koszule i inne cuda.

Ang Thong National Marine Park

Naszym zdaniem Ang Thong to jedna z największych atrakcji tej części Tajlandii. 42 wyspy i wysepki porozrzucane na obszarze ponad 100 km2 robią na zwiedzających naprawdę piorunujące wrażenie. W związku z tym, ze jest to obszar chroniony, najlepiej jest się tam dostać za pomocą jednej z agencji turystycznych. Podróż odbywa się na pokładzie szybkiej łodzi motorowej a koszt takiej przyjemności to przedział 1600-1800 THB.

Rano ruszyliśmy busem na plażę Mae Nam a dalej szybką łodzią w około godzinną podróż do Ang Thong.

ta-5

Jest tu cała masa wysp z pięknymi plażami i dziką przyrodą.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po wciągnięciu lunchu informujemy naszego przewodnika, że pójdziemy w górę pooglądać widoczki. Jako wytrwani globtroterzy, ubrani w klapeczki i wyposażeni w jedną  butelkę wody 0.5 litra na cztery osoby napieramy w górę trzymając się lin bądź brnąc na czworaka. Po dotarciu do pierwszego punktu widokowego najpierw łapczywie połykamy tlen a dopiero później staramy nacieszyć się pięknymi widokami. A jest co podziwiać!

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Niestety szczyt nie został zdobyty ponieważ ostatnie podejście jest już bez roślinności po rozgrzanych skałach a klapeczki słabo się sprawdzają w takiej sytuacji. Mimo totalnego wyczerpania i ogromnego pragnienia widoczki nagradzały nas za te poświęcenie.

ta-11

ta-12

ta-13

ta-10

 

Po wczorajszym wyczerpującym dniu mamy zamiar poleniuchować.

Wieczorem pojechaliśmy do Lamaii aby dobić się owocami morza w jednej z dwóch odkrytych kilka dni temu knajp.

tajlandia_2009-589

tajlandia_2009-587

Po kolacji musiałem kupić nową walizkę bo stara nie dała rady. Dałem się też skusić na zakup „oryginalnej” Omegi z limitowanej serii od ulicznego sprzedawcy?! Na dobranoc pożegnaliśmy się drineczkami z mętnym bimbrem nazywanym tajską whisky.

Niestety musiał kiedyś nastąpić ten moment. Ostatni dzień pobytu w tym pięknym kraju. Po zdaniu pokoi wylegliśmy na plażę. Po kąpielach morskich chcieliśmy skorzystać z jakiegoś prysznica a miła pani z recepcji dała nam klucze do łazienki na….. dachu. Ciekawa sprawa, że wchodzi się na dach hotelu a tam jest tylko łazienka?!

Późnym popołudniem lot do Bangkoku a potem przez Zurych do mroźnej Warszawy.

Tajlandia jest dla mnie jednym z tych miejsc do których mówimy że chcemy tam wrócic. Choć nie jestem zwolennikiem chodzenia po swoich śladach to jednak czasami warto zrobić sobie wolne od przyzwyczajeń. Z wielkim sentymentem wspominam pobyt na Malediwach, plaże Maho na Sint Maarten, smak rumu na Gwadelupie czy prawie dziewiczą przyrodę na Bijagos.  I choć byłem tu już drugi raz to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeszcze choć raz Tajlandia będzie celem mojej wyprawy. Prawdopodobnie jednak będą to inne wyspy i miejsca sporego przecież kraju.

taj-8

 

 

 

 

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

One thought on “Ko Samui i Ang Thong

  • 23 stycznia 2017 at 23:57
    Permalink

    Rewelacja,wspomnienia wróciły,był boski urlop,już cieszę się na Filipiny

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *