TALLIN

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Jacekclipboard02

Skąpany  w majowym słońcu Tallin.

Podróżując w różne zakątki naszej pięknej planety wielokrotnie spotykaliśmy tam naszych rodaków. Można by wręcz stwierdzić, że Polacy są wszędzie. Na naszym blogu kilkukrotnie podawaliśmy takie przykłady, choćby spotkanie opolskich wspinaczy skałkowych w Andaluzji czy starych znajomych podczas zwiedzania El Nido na Filipinach. Odnoszę jednak wrażenie, że Estonia i jej stolica Tallin są rzadko  przez nas odwiedzane. Pchani owczym pędem tłumnie zadeptujemy zabytki Rzymu, Budapesztu, Pragi, Barcelony czy Lizbony, szukamy rozrywek w Amsterdamie i niemiłosiernie dajemy się „doić” w Paryżu. Natomiast w niewielkiej odległości od naszych granic, mamy szansę za rozsądne pieniądze skosztować uroków Rygi czy Tallina.

Przywitanie z Tallinem

Podróże z Jackami nawiedziły Tallin pod koniec maja i chyba jest to jeden z lepszych okresów na zwiedzenie stolicy Estonii. Temperatury oscylowały w okolicy 21-22 stopni, dzień jest baaaaardzo długi a ogródki przed restauracjami zapełniają się spragnionymi słońca i … piwa mieszkańcami miasta.

Ogródki w rynku zapełniły się mieszkańcami i turystami.

Turystów jest niewielu, więc ceny noclegów znośne. Generalnie, jeśli chodzi o ceny to w Tallinie nie jest najtaniej. Przecież to prawie Skandynawia, więc nie może być tanio. No właśnie, prawie?! Odniosłem wrażenie, że Estończycy chcą być bardzo postrzegani jako Skandynawowie. Momentami jest to nawet zabawne, gdy „rdzenny” Estończyk robi ci wykład o swoich przodkach (wikingach), by za chwilę przejść na płynny rosyjski i niczego nieświadomy strzela gafę, że jego babcia była …. Rosjanką.  Tak na marginesie to Rosjanie stanowią jedną czwartą populacji tego niewielkiego kraju. Moim zdaniem Estonia ma niewiele wspólnego ze Skandynawami, raczej czuć tu bardzo mocne wpływy niemieckie. Widać to dobrze po architekturze, niektórych nazwach, a nawet po rodzaju używanego pisma. Zresztą wystarczy spojrzeć na historię tego kraju by zrozumieć, że przez setki lat były to dawne Inflanty pod panowaniem niemieckim. Zostawmy jednak te zawiłości historyczno-tożsamościowe i skupmy się na tym co warto zobaczyć w Tallinie.

Jeden z wielu pubów

Tallin jak większość miast ma do zaoferowania mnogość różnych muzeów i wystaw. Jednak w tej relacji nie znajdziecie żadnego opisu takich miejsc. Możecie zadać sobie pytanie – dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jestem takim typem turysty, którego takie przybytki niemiłosiernie nudzą! (chyba, że jest to destylarnia albo browar!). Jadąc do innych miast wolę poczuć jego atmosferę, chcę chłonąć klimat knajpek, zaułków, smakować lokalne potrawy i trunki oraz poznawać i obserwować mieszkańców. Jednak, jeśli chciałbyś skorzystać z takich atrakcji to bezwzględnie powinieneś zakupić Tallin Cards. Dzięki niej możesz sporo zaoszczędzić.

Jedna z uliczek Tallina

Stolica Estonii jest dosyć urokliwym miastem z populacją zbliżoną do naszego Gdańska. Zdecydowana większość budynków jest odnowiona, przez co ma się przyjemne poczucie ładu i porządku. Pomimo tego, że zwiedzaliśmy Tallin w środku tygodnia to sporym zaskoczeniem była olbrzymia ilość pubów i restauracji zapełnionych gośćmi. Obserwując zachowanie mieszkańców już po kilku godzinach można zauważyć, że żyje się tu o wiele spokojniej niż w Polsce. Samochody nie pędzą, ludzie nie biegną, pracownicy sklepów i restauracji wykonują swoją pracę w lekko zwolnionym tempie. Im szybciej to zauważymy i się do tego dostosujemy tym przyjemniej spędzimy tu czas.

Spokojne ulice starego miasta

Tallin jest dobrym miejscem dla osób niespecjalnie przepadających za długimi marszami, ponieważ zdecydowana większość atrakcji znajduje się w promieniu 25-30 minut spacerem od starego miasta. Swego rodzaju ciekawostką jest to, że Tallin przez kilka stuleci był podzielony na Górne i Dolne Miasto. Podział ten nie był bynajmniej umowny, ale faktyczny z „przejściami” granicznymi. Może brzmi to trochę niewiarygodnie, ale jak wielokrotnie pokazuje historia, ludzie potrafią sobie czasami utrudnić życie. Górne Miasto zamieszkiwali przedstawiciele władzy, rody szlacheckie i duchowieństwo, którym przysługiwały prawa obywatelskie. Dolne Miasto to enklawa drobnych kupców i rzemieślników. Oczywiście ci drudzy byli pozbawieni praw, a żeby dostać się do Górnego Miasta musieli zdobyć specjalną przepustkę. Podział ten został niesiony w XIX wieku, ale po dziś dzień można zauważyć miejsca, którymi przebiegała ta osobliwa granica.

Pomnik kominiarza

Najładniejszy widok na miasto rozciąga się ze wzgórza Toompea. Myślę, że od tego miejsca warto rozpocząć tułaczkę po Tallinie lub …..na nim skończyć. Jeśli tu zaczynamy zwiedzanie, to z góry możemy łatwiej ogarnąć wzrokiem topografię miasta. Natomiast planując zakończenie eksploracji miasta na Toompea, proponuję przybyć tu pod koniec dnia, by ostatni raz spojrzeć na sympatyczny Tallin.

Panorama miasta

Na wzgórzu znajduje się też zamek, budynek parlamentu z wieżą Długi Herman oraz sporych rozmiarów Sobór św. Aleksandra Newskiego wzniesiony za czasów carskich.

Sobór św. Aleksandra Newskiego

 

Widok z innej strony

 

Parlament

 

Krzywy Herman

Dolne Miasto z ratuszem i rynkiem jest niezwykle urokliwe. Mnóstwo wąskich uliczek i ukrytych przejść zachęcają do głębszej penetracji tej części miasta. Najlepiej jest schować mapę do plecaka i powałęsać się trochę bez celu. Nawet, jeśli dwa albo trzy razy wdepniemy w te same miejsce to jednak mamy szansę coś odkryć na nowo. Najgorszą rzeczą jaką możemy zrobić to ułożyć napięty plan, a potem tłuc punkt za punktem. Masakra! Choć w przeszłości zdarzało mi się wpadać do jakiegoś miasta na kilka chwil, aby walnąć kilka fotek na tle charakterystycznych dla danego miejsca zabytków i ruszałem dalej w drogę. Typowe – byłem, widziałem, pstryknąłem i …… nic nie zapamiętałem ani nie poczułem. Jeżeli więc zarezerwujemy sobie na Tallin dwa pełne dni to mamy szansę poznać go zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza, że w 3-4 godziny zobaczymy właściwie wszystko z listy „must see”, z wyłączeniem wspomnianych wcześniej muzeów.

Ratusz

 

Pasaż św. Katarzyny

 

Jedno z „tajnych” przejść

 

Kolejne ukryte przejście do „Hogwartu”

Zwiedzając nowe miejsca należy również poznać je „od kuchni”, czyli zajrzeć do garnków. Zdecydowanie polecam knajpę Olde Hansa, gdzie w stylizowanych wnętrzach możemy popróbować wyrobów z łosia lub niedźwiedzia. Z trunków mamy piwa z ziołami, cynamonem lub miodem albo spory wybór lokalnych nalewek. Jedzenie bardzo smaczne, chociaż ceny mogą powalić – ale warto.

Restauracja Olde Hansa

 

W takich strojach pracuje obsługa

 

Jedno z wybranych dań

 

Tak to wygląda na talerzu

 

Inne dania też kuszą

 

Z innych dań estońskich proponuję spróbować zupy z łosia oraz różnych wariacji ze śledziem w roli głównej. Dla zwolenników trunków wyskokowych cenna uwaga. Po 22-ej alkohole kupimy tylko w knajpach!!! Dlatego warto wcześniej zrobić zapasy?!

Kolejna z klimatycznych restauracyjek

 

Kawał łosia

 

Rynek nocą

Dwa dni spędzone w Tallinie minęły bardzo miło i wcale nie szybko. Był czas na spokojne zwiedzanie oraz na przesiadywanie w ogródkach piwnych. Wrażenia bardzo pozytywne, a że dodatkowo sprzyjała nam aura to pozostały słoneczne wspomnienia.

Pozostaje tylko zaprosić wszystkich do Tallina.

 

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *