MARGARITA
Margarita -kolejny przystanek naszej karaibskiej przygody.
Jeszcze do niedawna na hasło Margarita, przed oczami ukazywał mi się drink na bazie tequili, likieru i limonki, którego swego czasu pochłaniałem w ilościach przemysłowych. Jednak tym razem zobaczyliśmy turkusowe wody morza karaibskiego, niewielką piaszczystą plażę z….. wyschniętymi drzewami i ……. mnóstwo kontenerów w porcie. Trzeba przyznać, że pierwsze wrażenie było dalekie od bajkowych widoczków z turystycznych katalogów. Ale „Nic to..” jak mawiał Wołodyjowski – zrobimy kilka drobnych sztuczek aby na filmach i zdjęciach wpłynięcie do portu wyglądało zgoła inaczej. Pewnie zastanawiacie się po co te kombinacje? No jasne, że dla „wkurzenia” tak zwanych przyjaciół! Przecież jak znajomi na fejsie zobaczą, że człowiek leciał na drugi koniec świata, by właśnie w tym dniu uczcić ze swoją żonką dziesiątą rocznicę ślubu i na dzień dobry pakuje się w kontenery to by nas… „ na języki wzięli”?!
Po dobiciu do nadbrzeża ruszyliśmy do odprawy paszportowej, która też nie wyglądała zbyt zachęcająco. Wszyscy mudurowi solidnie uzbrojeni, z kamiennymi twarzami bez oznak jakichkolwiek emocji, w wojskowych buciorach i za dużych uniformach, co szczególnie szpeciło panie. Pomyślałem przez chwilę, że to chyba nie ten kraj o którym tyle czytałem. Przecież to z Wenezueli pochodzi najwięcej triumfatorek różnych konkursów piękności. To w stolicy – Caracas jest najwięcej uznanych klinik chirurgii estetycznej, do których ciągną ludziska z całego świata. To właśnie w tym kraju już nastolatkom funduje się na urodziny operacje nosa, ust i piersi.
Na szczęście później było już tylko lepiej.
Margarita słynie z pięknych plaż, których jest tu ponad siedemdziesiąt, dobrego rumu, pereł i lasów namorzynowych La Restinga. Z racji ograniczonego czasu postoju na tej wyspie, musieliśmy z jakiś atrakcji zrezygnować. O rezygnacji ze smakowania rumu nawet nie było mowy! La Restiga to przecież żelazny punkt programu. Stanęliśmy przed trudnym wyborem; plaża czy zwiedzanie lokalnych miasteczek? Na próbę rezygnacji z plaży nasze partnerki zareagowały zbiorową histerią, pomimo tego, że w ostatnim tygodniu systematycznie moczyliśmy pierdzonka na karaibskich plażach Dominikany, Sint Maarten, Gwadelupy i Martyniki. Ostatecznie dały się przekonać tym, że przy okazji zwiedzania miast i miasteczek mamy okazję pooglądać a nawet kupić …perły?!
Na pierwszy ogień poszła laguna La Restinga. Ponad godzinna wyprawa po zakamarkach tego parku zrobiła naprawdę duże wrażenie. Ogrom form życia na drzewach i w wodzie jest imponująca.
Na odnóżach mangrowców widzieliśmy niezliczone ilości ostryg, które nasz sternik nieustannie przeżuwał. Proponował nam poczęstunek, jednak spożywanie na surowo tego specyfiku mogło by podnieść nie tylko libido ale również na dłuższy okres….. zarezerwować deskę klozetową?! A tego chciałem uniknąć.
Następnie ruszyliśmy do stolicy La Asuncion aby podziwiać kolonialną zabudowę z fortecą Santa Rosa na czele.
Po odstresowaniu się lokalnym rumem postanowiliśmy sprawdzić czy opinie o pięknie lokalnej biżuterii z robionej pereł nie są przesadzone. Może nie jestem specjalnym fanem tego typy świecidełek ale uroku im odmówić nie można. Gdy do tego dodamy ich bardzo atrakcyjną cenę to oczywistym się staje, dlaczego w jednym ze sklepów zagościliśmy blisko godzinę.
Na zakończenie dnia postanowiliśmy jednak udać się na jedną z plaż w okolicach poru aby podziwiać zachód słońca.
Podsumowując ten dzień, można spokojnie stwierdzić, że pierwsze nie najlepsze wrażenie zostało skutecznie zatarte. Więc nie pozostanie nic innego jak zaprosić wszystkich do odwiedzenia tego ciekawego zakątka naszej planety.