BRASZÓW
Braszów i okolice
Braszów (Brasov) był naszym drugim przystankiem w podróży po Transylwanii (pierwszym była Sighisoara). Te blisko trzystu-tysięczne miasto w dawnych czasach wchodziło w skład Księstwa Siedmiogrodu i uchodziło za najlepiej ufortyfikowane. Przez polskich turystów Braszów często porównywany jest klimatem do Krakowa, jednak nie do końca mogę się z tym zgodzić. O ile w ciągu dnia możemy przysiąść w wielu knajpach, to wieczorem dosyć szybko pustoszeją piwne ogródki i to w samym sercu miasta. Natomiast Braszów jest jak najbardziej godny polecenia, ze względu na swoje walory architektoniczne.
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że prawie zawsze rynek jest w kształcie kwadratu lub prostokąta. Tymczasem w Braszowie jest trójkątny, co choćby z tego powodu czyni go wyjątkowym. Bardzo ładne kamienice otaczające główny plac miasta sprawiają, że naprawdę miło się tu spędza czas.
Czarny Kościół jest bez wątpienia jednym z symboli miasta. Nazywany jest czarnym, ponieważ w XVII strawił go pożar i jego mury pokryła warstwa sadzy. Jak wiadomo czarną i tłustą sadzę bardzo trudno jest usunąć, zwłaszcza z kamiennego muru. Co prawda dzisiaj jest on bardziej szary niż czarny, ale nazwa pozostała.

Ciekawostką jest też ulica Sznurowa (Strada Sforii), która ma 83 metry długości i jest najwęższą ulicą (raczej uliczką) w Europie. Jej obłędna szerokość to … 132 centymetry. Tak więc samochodem tu nie wjedziesz, a jak przyjdzie się na niej minąć dwóm osobnikom w rozmiarze XXL to ……. może powstać prawdziwy korek?!


Jak wspomniałem na początku, Braszów w czasach Siedmiogrodu szczycił się pokaźnymi murami miejskimi, których pozostałości możemy podziwiać po dziś dzień. Warto przespacerować się wzdłuż nich, by nacieszyć oczy widokiem Bramy Katarzyny (Poarta Ecaterinei). Warta uwagi jest też Brama Schei, Wieża Biała (Turnul Alb) z której można podziwiać panoramę miasta, czy sąsiadujący z nią Bastion Graft.



Jednak najlepszy widok na miasto rozpościera się w ze szczytu Tampy. Jeśli rynek Braszowa może przypominać Kraków to spoglądając na górującą nad miastem Tampę na myśl przychodzi …. Hollywood?!

Są dwa sposoby dostania się na szczyt. Pierwszy to 40-50 minutowa wspinaczka leśnymi ścieżkami lub zakup biletu za 17 lei (ok. 17 zł) i wjazd kolejką linową. Tego dnia nie zgrywaliśmy bohaterów pragnących z kapcia i w maskach tlenowych zdobyć tę niebotyczną górę (955 m n.p.m.) tylko uszczupliliśmy nasze mieszki o kilka srebrników by bez wysiłku wjechać wagonikiem. Budapeszt ze swoim Wzgórzem Gellerta czy Wiedeń z Kahlenbergiem mogą śmiało pozazdrościć Braszowowi Tampy. Widoki warte wydanych ze łzami w oczach 17 lei.


Bran i Rasnov
Niespełna trzydzieści kilometrów od Braszowa mamy jeden z najbardziej znanych zamków w Rumunii – Bran. To właśnie tutaj ciągną całe zastępy fanatycznych wyznawców legendy hrabiego Draculi. Z każdą chwilą ruch na drogach dojazdowych zaczyna gęstnieć i już od samych parkingów w powolnym tempie, człowiek za człowiekiem, krok za krokiem próbujemy dotrzeć do bram zamku. Co z tego, że ten lipcowy dzień przypomina bardziej listopadową pluchę. Taka błahostka nie może zniechęcić wielbicieli „mrocznego władcy” do oddania mu czci poprzez zakup jakiegoś badziewia w jednym z dziesiątek rozstawionych tu straganów. Wszędzie trumny i trumienki. Wizerunek Draculi jest na wszystkim. Mamy tu zegary, kielichy, kubki, koszulki, skarpety, majtki i……. cholera wie co jeszcze. Jak na wiejskim odpuście, których w dzieciństwie przeżyłem wiele. Chociaż porównanie do odpustu w przypadku „nocnego łowcy” nie jest chyba najlepsze.

Deszcz napierdziela niemiłosiernie, ale wielonarodowy tłum ma to gdzieś, bo liczy się tylko to, że w końcu ich pielgrzymka osiągnęła cel. Nie ma też żadnego znaczenia, że pierwowzór Draculi, Vlad Palovnik nigdy tu nie mieszkał. Uciekamy więc czym prędzej z alei straganów i napieramy do zamku.

Na pierwszy rzut oka zamek w Branie przypominał mi dolnośląski zamek Czocha. Na pewno braku urody zarzucić mu nie można. Dlatego warto go zwiedzić tylko najpierw trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo tylu turystów w Rumunii nigdy wcześniej ani później już nie widzieliśmy.



W drodze powrotnej chcieliśmy jeszcze wpaść do pobliskiego zamku Rasnov, ale po przygodach w Branie nie mieliśmy już ochoty na wizytę w kolejnej twierdzy. Jednak słyszeliśmy, że warto.

Pałac Peles i Sinaia
Godzinę jazdy z Braszowa, w pobliżu miejscowości Sinaia, u podnóża gór Bucegi, znajduje się absolutna perełka – Pałac Peles. Jeśli wbijemy w wyszukiwarkę „Romania” to właśnie Pałac Pelec, Bran i budynek Parlamentu w Bukareszcie będzie nam najczęściej wyskakiwał jako „wizualizacja” tego kraju.

Zbudowany w XIX wieku obiekt, nawiązuje do architektury Bawarii i nie powinno to dziwić, gdyż projektował go Niemiec Wilhelm Doderer, a budową, dla odmiany kierował …… Niemiec – Johannes Schultz. Ciekawostką może być to, że stworzono tu pierwszą w Rumunii salę kinową. Bez wątpienia Pałac Peles jest jedną z najpiękniejszych tego typu budowli jakie było nam kiedykolwiek zobaczyć. Dlatego bezwzględnie ten punkt powinien znaleźć się w programie zwiedzania Rumunii.



Po zwiedzeniu pałacu, warto skorzystać z uroków górskiej miejscowości Sinaia. Jest to typowo turystyczna miejscowość, coś na wzór Zakopanego, więc turystów też nie brakuje. Podobnie jak Zakopane jest ulubionym miejscem mieszkańców stalicy, tak samo Sinaia jest bardzo tłumnie nawiedzana przez mieszkańców Bukaresztu. W związku w tym, warto wpaść tu choćby tylko na posiłek a jest w czym wybierać. My skorzystaliśmy z popularnego lokalu o nazwie Taverna Sarbului. Serwowane są tu bałkańskie specjały, zwłaszcza …. serbskie?! Naprawdę warto napełnić tu brzuchy.


Na Braszów i opisane wyżej okoliczne miejscowości przeznaczyliśmy trzy dni. Myślę, że można by było dołożyć jeszcze jeden, aby trochę zmniejszyć tempo i móc lepiej poznać ten zakątek Rumunii. Niestety jak zwykle ogranicza nas nieubłaganie pędzący czas a do zwiedzenia jeszcze tyle pięknych miejsc. Zegnaliśmy Braszów z lekkim skutkiem, ale z drugiej strony cieszyliśmy się na nadchodzące spotkanie z Sybinem i Trasą Transfogarską.