ZANZIBAR – ZIEMIA
Większości z nas Zanzibar kojarzy się przede wszystkim z pięknymi plażami i obłędnymi kolorami wody. Bez dwóch zdań, jest to absolutna prawda. Jednak ta średniej wielkości wyspa ma do zaoferowania również sporo atrakcji w swoim „wnętrzu”. Co prawda nie ma tu powulkanicznych gór, niedostępnych zatok, czy stromych klifów, które zawsze wzbudzają podziw i zachwyt, ale nudzić się tu nie można.
Zanzibar wyłonił się z oceanu wskutek rozrostu koralowców a co się z tym wiąże jest wyspą całkowicie płaską. Jedyne niewielkie wzniesienia znajdują się na północy w okolicy Kendwa, więc zwolennicy górskich wędrówek mogą być trochę rozczarowani. Środek wyspy to tereny rolnicze oraz kilka rezerwatów przyrody, ale najwięcej ludzi mieszka i pracuje wzdłuż wybrzeża, co chyba nie powinno dziwić. Więc co nam może zaoferować Zanzibar na tytułowej „Ziemi”?
Stone Town
Stone Town jest najstarszą częścią miasta Zanzibar, będącego stolicą archipelagu, od którego zresztą wzięła się jego nazwa. Nazwa Kamienne Miasto jest trochę myląca, gdyż na koralowej wyspie próżno szukać skał. Większość budowli była i jest wznoszona z koralowca, ale to tylko taka mała dygresja. Wracając do Stone Town, gąszcz wąskich uliczek z niezliczoną ilością sklepików oraz mieszanina stylów architektonicznych obrazująca bogatą i wielokulturową historię miasta, powinno spodobać się większości z Was.
Zanim Zanzibar w 1964 roku razem z kontynentalną Tanganiką powołał do życia państwo Tanzania, miał bardzo burzliwą historię. O wpływy walczyli tu Portugalczycy, Francuzi, Brytyjczycy i Arabowie z Omanu. Gdy do tego dodamy jeszcze Azjatów ze szczególnym naciskiem na Hindusów, to możemy sobie tylko wyobrazić jaki mógł tu panować „młyn”. Wielokulturowość tego miejsca widać przede wszystkim w architekturze, ale również w kuchni.
Jaki plan zwiedzania obrać? Odpowiedź brzmi – żaden! Proponuję najzwyczajniej ruszyć w plątaninę uliczek i chłonąć magię miejsca. Na każdym kroku spotkamy ulicznych malarzy kopiujących z niezwykłą wprawą olejne obrazy. Nie będę ukrywał, że jedno z takich dzieł znalazło miejsce na ścianie naszego mieszkania. Sklepy z pamiątkami, figurkami, maskami i czym tam jeszcze tylko chcemy, mogą skutkować oczopląsem.
Jeśli jednak nie wyobrażamy sobie zwiedzania bez ustalonego wcześniej planu, to na listę proponuję wrzucić kilka „obowiązkowych” pozycji. Pierwszą z nich może być House of Wonders (Beit Al Ajaib), czyli dawna siedziba sułtana, który był pierwszym na wyspie zelektryfikowanym budynkiem, z zainstalowaną windą. W sąsiedztwie Domu Cudów usytuowany jest Stary Fort, w którym systematycznie odbywają się pokazy i koncerty.
Miłośnicy grupy Queen powinni odbyć pielgrzymkę do domu, w którym wczesne dzieciństwo spędził Farrokh Bulsara, bardziej znany jako Freddie Mercury. Nie ma tu żadnego muzeum, ponieważ na Zanzibarze trudno szukać kultu Freddiego. Sam muzyk niechętnie przyznawał się do swoich zanzibarskich korzeni, więc trudno oczekiwać by mieszkańcy mieli teraz czcić jego pamięć.
Gdy zwiedzanie miasta nas już trochę zmęczy, warto zakotwiczyć w jednej z wielu knajp Stone Town. Podobnie jak z architekturą, mamy tu też olbrzymią mieszankę kulinarną. Oprócz oczywistych darów morza, na talerzu możemy znaleźć kurczaka i woła.
Po zachodzie słońca obowiązkowym miejscem kulinarnych spotkań jest nadmorska promenada, zlokalizowana naprzeciwko House of Wonders. To tu na dziesiątkach straganów, miejscowi kandydaci do wygrania kolejnej edycji „MasterChef” oferują swoje frykasy. Zapachy rozchodzące się z grillowych rusztów zachęcają do skosztowania lokalnych przekąsek.
Prison Island
Znajdująca się od Stone Town dwadzieścia minut drogi łodzią Prison Island (Changu Island), to kolejna propozycja z serii „must see”. Czy aby na pewno? Niech każdy zdecyduje sam. Wracając do samej wyspy, zbudowano na niej więzienie, które nigdy takowym się nie stało. Zdecydowano, że z racji swojej lokalizacji, między kontynentem a Zanzibarem, idealnie będzie się nadawała na „szpital” dla chorych dotkniętych malarią lub żółtą febrą. Obawiając się epidemii, każdy przybywający z Afryki, który wykazywał jakiekolwiek objawy zarażenia którąś z chorób, trafiał tu na dwutygodniową kwarantannę. Jak łatwo się domyśleć, trudno było to miejsce nazwać szpitalem, raczej trafniejsza byłaby „umieralnia”.
Jednak nie surowe mury wyspy „izolatki” są atrakcją turystyczną, ale długowieczne i wielkie żółwie, które teraz zamieszkują ten teren. Wspomniane żółwie trafiły na Zanzibar w 1919 roku jako dar od ówczesnego władcy Seszeli. Na początku były to cztery sztuki, które zostały wypuszczone na wolność i zaczęły się rozmnażać. Mieszkańcy nie za bardzo pałali empatią do tych dziwnych stworów, więc aby zapobiec ich wyginięciu, postanowiono zorganizować im azyl właśnie na tej wyspie. Można by przewrotnie powiedzieć, że Prison Island powinna się raczej nazywać Turtle Island.
Jozani Forest
Potocznie nazywany Jozani Forest a tak naprawdę Jozani Chwaka Bay National Park, to jedno z najpopularniejszych miejsc na Zanzibarze. Zlokalizowany w środkowej części wyspy „kawałek” dżungli przyciąga turystów chcących zobaczyć żyjące tylko na Zanzibarze małpy Red Columbus. Oprócz oglądania małp, atrakcją samą w sobie jest spacer po tropikalnym lesie deszczowym. Jest tutaj bardzo wilgotno, więc „saunę” i moskity macie w pakiecie. Dlatego warto przed rozpoczęciem wędrówki mocno skropić się środkiem przeciw insektom.
Po drugiej stronie drogi, około dwóch kilometrów od głównego wejścia mamy do zobaczenia las mangrowców. Sprytnie zbudowane kładki umożliwiają zwiedzanie tego miejsca zarówno podczas odpływu jak i przypływu.
Plantacja Przypraw
Zanzibar oprócz pięknych plaż, często kojarzony jest z przyprawami. Wielokrotnie można usłyszeć lub przeczytać, że jest to wyspa przypraw i trudno się z tym nie zgodzić. Odwiedzenie jednej z tak zwanych plantacji przypraw było dla nas ogromnie pozytywnym zaskoczeniem. Słowo plantacja jest tu bardzo mylące, ponieważ kojarzy się z równiutko zasadzonymi lub posianymi rządkami marchewek, selera, pora itp. Tymczasem jest to spacer po lesie z lokalnym przewodnikiem, który co kilka kroków zatrzymuje się przy jakimś krzaku lub drzewie i tłumaczy co „to” jest i jak wspomniane „to” jest zbierane, suszone lub przechowywane. Można dotykać, wąchać, smakować a nawet zbierać. Jak dla mnie, czad! Chodzę z rozdziawioną japą i nie dowierzam! O ile pieprz, trawa cytrynowa, imbir czy goździki jeszcze byłem w stanie ogarnąć, ale cała reszta powaliła mnie na kolana. Co to u diabła jest drzewo szminkowe? A curry to liście? Myślałem, że to bulwa! Wanilia przypomina fasolkę! Cynamon to nic innego jak wysuszona kora a bardzo drogi kardamon przypomina przerośniętą trawę?! Oglądając pestkę gałki muszkatołowej wyobraziłem sobie kosmiczne jajo, z którego niechybnie wylęgnie się mała „Godzilla” lub „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”?! A na deser karambola. Koniec! Poddaję się! Przyznaję, że o przyprawach nie wiedziałem prawie nic, choć w kuchni używam je w przemysłowych ilościach.
Pod koniec zwiedzania takiej plantacji, mamy możliwość zakupu wysuszonych i odpowiednio przygotowanych przypraw. Jest to o tyle atrakcyjne, że „prości” mieszkańcy Zanzibaru nie mają możliwości ich eksportowania. Jedyną opcją jest sprzedaż tych wszystkich zbiorów do agencji rządowej, która ma wyłączne prawo eksportować to dalej. Nie trzeba być zbytnio rozgarniętym, żeby zrozumieć kto robi na tym prawdziwą kasę. Oprócz przypraw w ofercie mają też różnego rodzaju olejki wytwarzane na miejscu. Na pożegnanie zostaliśmy poczęstowani owocami które też tam rosną. Smak małych bananów, pomarańczy, ananasów i arbuzów na długo pozostanie w pamięci. Jak dla mnie, wyprawa na Spice Tour, była najbardziej pouczającą i ekscytującą podczas pobytu na Zanzibarze.
Nungwi Mnarani Aquarium
Popływać razem z wielkimi żółwiami wodnymi. To brzmi jak marzenie niejednego z nas. Możemy je spełnić na północnym skrawku wyspy w rezerwacie Nungwi. Tym uroczym stworzeniom groziło wyginięcie, ponieważ były przysmakiem lokalnej społeczności. Stworzono więc dla nich azyl, w którym mogą dorastać a gdy osiągną odpowiedni wiek są wypuszczane na wolność aby mogły się rozmnażać. Trafiają tu, a nie na grilla, również dorosłe osobniki, które zaplączą się w rybackie sieci. Wystarczyło zachęcić miejscowych rybaków odpowiednią sumką szylingów, wypłacaną za każdą dostarczoną tu sztukę aby przestały już tak smakować. Oczywiście zawsze znajdą się chętni na „zupę z żółwia”, ale na szczęście jest to zdecydowana mniejszość.
Mieszkańcy i ich życie
W tym, już ostatnim podrozdziale umownego wpisu „Zanzibar – Ziemia”, chciałbym zwrócić uwagę na „prozę” życia jej mieszkańców. Ludzie są tu bardzo radośni, życzliwi i uśmiechnięci, choć żyją naprawdę skromnie. Gdy trzy lata temu było mi dane odwiedzić Archipelag Bijagos w Afryce Zachodniej, tłumaczyłem sobie, że są to bardzo biedne tereny z racji ich długoletniej izolacji. Spodziewałem się, że życie lokalsów na Zanzibarze, który nam Europejczykom, kojarzy się z luksusem, wręcz elitarnymi wczasami, będzie na dużo wyższym poziomie. Niestety pomyliłem się. Co z tego, że na samym Bookingu mamy do wyboru prawie tysiąc hoteli o mniejszych pensjonatach nie wspomnę, jeśli miejscowi pracują tutaj za przysłowiową czapkę gruszek. Weźmy chociażby takie szkoły. Tak naprawdę poza ławkami i tablicą niczego więcej tam nie ma, choć uczą się tego samego co nasze dzieciaki.
W rolnictwie podstawą jest praca ludzkich rąk. Przemierzając wyspę wzdłuż i wszerz widziałem tylko jeden traktor, ale za to setki, czy wręcz tysiące ludzi pracujących w polu. Zakłady rzemieślnicze, wytwarzające choćby takie gwoździe, metodami sprzed co najmniej stu lat, budzą wielkie zdziwienie. Gdy do tego dodamy spore obszary pozbawiane elektryczności, to wyłania nam się smutny obraz „turystycznego raju”.
Dlatego jeśli będzie Wam dane kiedyś spędzić tu urlop, to nie żałujcie przysłowiowego dolara napiwku dla kelnera, pomimo czekania 15 minut na podanie karty i kolejnych 30 zanim przyniesie napoje. Oni tu zawsze mają czas a zwroty polepole i hakuna matata będziecie słyszeli na każdym kroku. Zamiast się irytować przywitaj się radosnym jambo, a na pożegnanie ładnie podziękuj asante. W końcu jesteś szczęściarzem, któremu jest dane być na Zanzibarze!