KUCHNIA SINGAPURSKA
Singapur na talerzu, czyli co i gdzie zjeść.
Kuchnia Singapurska tak jak całe miasto jest zlepkiem wielu smaków, przypraw i kultur. Oczywiste wpływy malezyjskie, mieszają się z chińskimi i hinduskimi. W końcu te trzy nacje są najbardziej liczne w Singapurze. Jednak oprócz wspomnianych trzech dominujących kuchni, jedliśmy między innymi bardzo dobre dania tajskie i koreańskie.
Wiadomo, że ze względów ekonomicznych do tego „Azjatyckiego Tygrysa” gospodarczego ściągają reprezentanci różnych krajów, przywożąc ze sobą swoje rodzime smaki. W ten sposób możemy spróbować tu bardzo wielu kuchni a raczej ich mieszanki, którą nazwałbym – kuchnią singapurską. Zresztą jak to nazwiemy ma drugorzędne znaczenie, więc zostawmy to badaczom, natomiast najważniejsze dla nas jest to, żeby smakowało.
Dzielnica Geylang, w której mieliśmy bazę noclegową z pierwszych dniach pobytu, stała się naturalnym poligonem kulinarnym. Z racji naszej fascynacji kuchnią tajską, w pierwszej kolejności szukaliśmy miejsc, gdzie moglibyśmy takowej spróbować. Oczywiście nie było większego problemu by taką znaleźć. Przy 433 Geylang Road jest niezła i niedroga jadłodajnia Victoria Food Court w której podają też dania Wietnamskie i Chińskie.


Zresztą Geylang słynie z barów i restauracji, które oferują bardzo zróżnicowane posiłki. Jak chociażby pod numerem 414 No Signboard Seafood, czy L32 Handmade Noodles przy 558. Należy też uważać na ceny, bo czasami w dwóch przylegających do siebie barach różnica w rachunku może być ponad dwukrotna.
W Singapurze bardzo popularne są tzw. Howke Centre. Są to sporych rozmiarów jadłodajnie, czasami nawet osobne budynki, w których się biesiaduje. Porównałbym to stref barowo-restauracyjnych znanych nam z galerii handlowych. Zazwyczaj jest tam od kilkunastu do kilkudziesięciu małych punktów gastronomicznych oferujących dania różnych kuchni. Rewelacyjna sprawa w sytuacji gry idziemy całą rodziną albo większą grupą znajomych. Ileż razy słyszałem. Ja chcę pizzę! A ja wolę burgera z frytkami! A nie lepiej schabowego z mizerią?! Gdy ja akurat miałem ochotę na sushi! Czyż nie można oszaleć? Dlatego Howke Centre, zamiennie nazywane też food court, są świetnymi miejscami, gdzie przy jednym stoliku możemy zjeść całkiem różne dania. Takich miejsc w Singapurze jest bez liku, ale warto wpaść do kilku.



Dla przybysza z Polski bardzo miłym zaskoczeniem może okazać się smakowanie kuchni singapurskiej w centrach handlowych. Może to trochę dziwić, ale śmiem twierdzić, że spożywane tam posiłki wcale nie ustępowały tym z „miasta” a często bywały nawet lepsze. Na przykład centrum handlowe przy hotelu Marina Bay Sands. Po dwóch krańcach tego centrum znajdują się food courty z bardzo smacznym jedzeniem. Na poziomie B2 obok wyjść przy ArtScience Museum, około dwudziestu punktów gastronomicznych z różnymi rodzajami kuchni. Mi bardzo podeszła ekstremalnie pikantna zupka Volcano Ramen. Ceny trochę wyższe niż na ulicy.


Po przeciwległej stronie mamy zdecydowanie mniejszy food court z kilkoma punktami, ale za to z bardzo dobry koreańskim korytkiem.


Jeśli chcielibyście poczuć się dopieszczeni nie tylko smakowo, ale również poziomem obsługi to obok są trzy markowe restauracje. Jedna z nich należy do kontrowersyjnego kucharza – celebryty Gordona Ramsaya.


Z restauracji będących w tym centrum możemy polecić Din Tai Fung, słynącej z robionych na parze pierożków dim sum. Zresztą Din Tai Fung to sieć restauracji zlokalizowanych w kilku punktach Singapuru (link do ich strony).

Pomimo spędzenia tam pełnych czterech dni i skosztowaniu wielu potraw to miałbym problem z jednoznacznym stwierdzeniem, że to co jadłem, to była kuchnia singapurska. Bardziej byłbym skłonny powiedzieć, że spożywałem dobrą kuchnię azjatycką. Dlatego widzę pewien kłopot ze wskazaniem miejscowych dań, ponieważ wiele z nich jadłem w innych krajach regionu. Weźmy choćby zupę laksa, którą zjemy na każdym kroku w sąsiedniej Malezji. Wspomniane wyżej pierożki dim sum albo popiah, oba dania przywiezione tu przez chińczyków. Może carrot cake, które nie ma nic wspólnego z ciastem marchewkowym, gdyż jest to coś na wzór jajecznicy z rzepą lub czymś podobnym, z sosem sojowym i posypane szczypiorkiem. Jednak carrot cake raczej bym nie polecał, a już na pewno nie char koay kak.




Zostawiając te geograficzno – kulinarne dylematy możemy śmiało stwierdzić, że Singapur to raj dla amatorów kuchni azjatyckiej. Po za jedną wtopą (char koay kak), reszta dań była dobra albo bardzo dobra. Dlatego z czystym sercem i pełnymi żołądkami zachęcamy Was do „smakowania” Singapuru.