CZARNOGÓRA

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Czarnogóra – nie tylko morze i plaże!

        Czarnogóra już od wielu lat była na czołowym miejscu mojej prywatnej listy celów podróżniczych. Wcześniej było tam kliku moich znajomych, był też ktoś z rodziny i przywiózł miłe wspomnienia z wakacji nad czarnogórskim morzem, a w telewizji czy w internecie aż roiło się od reklam czy prezentacji tej części Bałkanów. Wiedziałem, że kiedyś, wcześniej czy później, muszę tam pojechać i od razu też wiedziałem, że nie pojadę utartym szlakiem realizowanym przez dziesiątki tysięcy turystów, którzy odwiedzają ten kraj, czyli tylko nad morze i plaże. Owszem, Czarnogóra słynie z pięknego wybrzeża, śródziemnomorskiego klimatu, ciepłego Adriatyku i setki kilometrów nadmorskiego piachu. Jakiż ogromny błąd popełnia właśnie tych dziesiątki turystów udając się wyłącznie do najbardziej znanych kurortów: Kotoru, Budvy. Sveti Stefana, Baru czy Ulcinja. Zgadzam się – tam jest urzekająco i na czarnogórskiej riwierze można przeżyć niezapomniane wakacje, ale Czarnogóra to nie tylko morze i plaże. Czarnogóra to przede wszystkim góry! I warto zapamiętać ten istotny fakt, bo jadąc w tamten rejon Europy szkoda po prostu ominąć tak naprawdę esencji tego kraju. I to jakiej esencji! Czystej, nieskażonej, niezadeptanej, niepowtarzalnej…

Czarnogóra jest przepiękna! Panorama Jeziora Pivsko

        I oto nadszedł rok 2015 i zrealizowałem swoje kolejne podróżnicze pragnienie. Do Czarnogóry wybrałem się z rodzinką na wakacje, choć jeszcze był czerwiec. Nieprzypadkowo zresztą, bo było jeszcze przed sezonem i ceny, szczególnie noclegów, nie przyprawiały o ból głowy. Dwutygodniowy urlop podzieliłem na 2 etapy. Etap pierwszy to tygodniowe zwiedzanie Bośni i Hercegowiny, a etap drugi to kilkudniowy pobyt w Czarnogórze. Oczywiście przydałyby się dwa pełne tygodnie spędzone w Czarnogórze, aby dokładniej poznać ten kraj, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma! Pomyślałem sobie, że pozostałą część kraju, której nie zdążę zwiedzić odwiedzę przy okazji, w trakcie bliżej nie określonej w czasie, podróży do Albanii, a na razie skupię się na eksploracji północnej części Czarnogóry i zachodniej części wybrzeża.

        Czarnogóra to niewielkie państwo, ale tyle tu interesujących rzeczy, że w trakcie kilkudniowego pobytu nie da się zobaczyć wszystkiego. Tym bardziej, że wakacje rodzinne żądzą się swoimi prawami. Dla dziecka musi być przecież czas na basen, plażę, lody, pizzę czy zakupy pamiątek i prawie za każdym razem te atrakcje będą górą w rywalizacji z podziwianiem pięknego krajobrazu czy pieszą wędrówką po górach. Żoncia też musi być dopieszczona dobrą kolacją, wygodnym hotelem zamiast schroniskiem czy „pamiątkowymi” zakupami fatałaszków, które zapełnią pękające już w szwach nasze domowe garderoby. Na szczęście tragedii nie ma i czasami udaje mi się wynegocjować coś poza leżeniem plackiem na plaży czy basenowym leżaku.

Spektakularny widok na Jezioro Slansko w połowie drogi między Durmitorem a czarnogórską riwierą!

        Wizyta w Czarnogórze rozpoczyna się na granicy z Bośnią na przejściu granicznym Hum – Sćepan Polje położonym w północnej części kraju. Oba kraje rozdziela rzeka Tara, którą przekraczamy mostem wykonanym z… drewna zawieszonym nad kilkudziesięciometrową przepaścią. W dole widać przepiękny kanion i Tarę o szmaragdowym kolorze rozbijającą się z hukiem o liczne skały. Dostrzegamy również miejsca gdzie rozlokowali się miłośnicy raftingu. Naprawdę trzeba mieć pewną część ciała, aby rzucać się w otchłań upstrzonej kamieniami rwącej rzeki jedynie w gumowym pontonie. No, ale pewnie wrażenia zostają z takiej przygody na długo. Kiedyś z pewnością podejmę wyzwanie i spróbuję tego raftingu. Raz kozie śmierć, jak to mówią nad Wisłą. Odprawiamy się na granicy i po ponad trzygodzinnej podróży z Sarajewa drogą wołającą o pomstę do nieba nareszcie wjechaliśmy na równy jak stół asfalt. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wjechaliśmy w zupełnie inny świat i żeby się tak poczuć wystarczyło jechać… równą drogą. Jak to człowiekowi niewiele do szczęścia potrzeba, nieprawdaż?

Krystalicznie czyste, spienione i rwące wody rzeki Pivy!

        Nie mam pojęcia jakie są wrażenia osób wjeżdżających od tej strony do Czarnogóry, ale ja po przejechaniu kilku kilometrów od granicy wiedziałem już, że trafiłem oto w miejsce niezwykłe. Jadąc drogą wijącą się wokół skał i strzelistych gór, chowając się co rusz w wydrążonych w tychże skałach i górach tunelach, przejeżdżając nad przepastnymi urwiskami tworzącymi głęboki kanion przeżywam coś w rodzaju uniesienia. Jest o-sza-ła-mia-ją-co! Kilka razy w życiu jechałem fajnymi trasami, ale ta należy do ścisłej czołówki na mojej liście. Ta droga wzdłuż Kanionu Piwy jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej malowniczych jaką kiedykolwiek jechałem! Kulminacja następuje gdy jedziemy drogą wydrążoną w skale i z dala już dostrzegamy most zawieszony pomiędzy dwoma pionowymi urwiskami, którym za chwilę będziemy przeprawiać się na drugą stronę kanionu. Inne samochody tamują ruch w tym miejscu, bo pasażerowie nie wytrzymują i muszą się zatrzymać, aby pstryknąć kilka zdjęć. No, ale nie ma co się dziwić – nie da się, ot tak, przejechać obojętnie obok takiego widoczku, nie uwieczniając tego na karcie pamięci aparatu czy kamery. Przez około 70 km Monika nie wypuszcza aparatu z rąk, a ja skupiam się na prowadzeniu auta. Zerkam tylko od czasu do czasu na boki, aby ukraść kilka spojrzeń na góry, przepaście i rzekę Pivę wijącą się jak wąż wokół gałęzi drzewa. Szkoda tylko, że droga jest bardzo wąska i nie ma zbyt wielu miejsc, aby przystanąć i dłużej nacieszyć się tymi krajobrazami, ale naprawdę samo wytyczenie trasy było tutaj ogromnym wysiłkiem i pewnie nie zaprzątano sobie głowy znalezieniem miejsca na jakieś parkingi i punkty widokowe. Największy hardcore to jazda przez liczne tunele, które wykute w skale nie są w ogóle oświetlone oraz ich sklepienia nie są zabezpieczone żadnymi podporami czy betonowymi płytami. Powoduje to, że woda ciurkiem kapie wprost na drogę i samochody, ściekając ze zwisających stalaktytów, co tworzy oczywiście wrażenie, że przejeżdża się przez środek jakiejś jaskini.

Kanion Pivy i jedna z najpiękniejszych tras jaką kiedykolwiek dane było mi jechać!

        Po prawie godzinnej przejażdżce dociera się końcu do mostu, którym można się przeprawić na drugą stronę sztucznie utworzonego na rzece Piva Jeziora Pivsko. Jednak my nie wjeżdżamy na ten most tylko skręcamy w lewo w drogę P14 kierując się na miejscowość Trsa. Przejechanie kilku metrów tą drogą upewnia mnie w jednym: to co się dzieje w tej podróży jest jak scenariusz u Hitchcocka, którego filmy zaczynały się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie miało nieprzerwanie rosnąć. I dokładnie to wtedy przeżyliśmy! Zaraz po przejechaniu granicy doznaliśmy szoku, byliśmy oszołomieni i zatrzęsła się nam ziemia pod kołami naszego auta, gdy serpentynami wiliśmy się nad urwistym Kanionem Pivy, ale emocje nas nie opuszczały pokonując kolejne kilometry tej malowniczej trasy. Teraz, gdy skręciliśmy w kierunku Trsy i Žabljaka wjechaliśmy w serce Durmitoru, jednych z najpiękniejszych w Europie gór. To oczywiście moja subiektywna opinia, ale moim skromnym zdaniem jedynie Dolomity mogą dorównywać urodą temu pasmu Gór Dynarskich. Krajobrazy są zniewalające i trzymając się hitchcockowskiego scenariusza pokonując kolejne kilometry trasą P14 napięcie wzrasta, bo co rusz, za każdym zakrętem, za każdym wzniesieniem są takie widoki, że zdjęcia robią się same. Apogeum wrażeń osiąga się po przejechaniu około 30 kolejnych kilometrów. Jak na dłoni widać wtedy szczyty i doliny na tle promieni zachodzącego słońca.

Nieskazitelnie czysty przedsionek Durmitoru.

        Droga jest zupełnie pusta, ale przed każdym zakrętem należy używać klaksonu, aby ostrzegać innych potencjalnych kierowców lub rowerzystów. Żaden autokar czy ciężarówka nie ma prawa tędy przejechać, bo po prostu jest tak wąsko, że wielkogabarytowe pojazdy nie zmieściłyby się na tej drodze. W pewnym momencie jedziemy nad krawędzią takiej przepaści, że Monika – moja żona, krzyczy ze strachu przed obsunięciem kół auta w dół zbocza. Nie ma obaw, jeśli tylko jedzie się wolno i trzyma mocno i pewnie za kierownicę nie ma prawa się nic wydarzyć. Jest spory zapas, ale jak to bywa u kobiet wyczucie odległości pozostawia wiele do życzenia. Mimo głośnych protestów żonci i przyjęciu kilku niewybrednych epitetów związanych z moją rzekomą nieodpowiedzialnością wyboru takiej a nie innej trasy nie wytrzymuję jednak i co chwilę robię postój, aby z pomocą aparatu fotograficznego uwiecznić ten obraz Durmitoru z charakterystycznymi poziomymi i pionowymi żłobieniami w skałach. W oddali widać najwyższy szczyt Bobotov Kuk mierzący ponad 2500 metrów n.p.m., ale zdecydowanie najpiękniejsze są rozległe doliny porośnięte kępkami niskiej trawy, z której gdzieniegdzie wystają głazy i niewielkie skały o beżowym zabarwieniu. Gdy jestem już w środku tych pięknych gór dopada mnie przedziwne poczucie bezpieczeństwa, mimo iż wysokości są spore. Szczyty sięgają przecież tutaj ponad 2000 m. n.p.m., sami jesteśmy gdzieś na wysokości 1700 -1800 m. n.p.m., ale te góry nie przerażają, są zaskakująco łagodne i nie czuję strachu przed nimi. Pewnie gdybym miał zdobywać jeden ze szczytów Durmitoru musiałbym szybciutko nabrać szacunku do tych gór, bo większość z nich wierzchołki ma spiczaste jak szwajcarski Matterhorn. To taka po prostu magia tego miejsca, że człowiek czuje się tu jak proszony gość. A może to też kwestia pogody? Słońce znakomicie zmiękcza obraz tych gór, a wiatr jakby zapomniał o tych górach. Nie wiem czy się kiedykolwiek zastanawialiście nad tym jakie obrazy będą Wam migać przed oczami na łożu śmierci… Ja wiem, że gdy będę chciał sobie przypomnieć najpiękniejsze miejsca, które widziałem w swoim życiu to ten widok zachodu słońca w Durmitorze nad rozległą zieloną doliną z pewnością znajdzie się w tych migawkach. Tak sobie myślę, że będzie tak jakoś lżej żegnać się z tym światem mając we wspomnieniach takie obrazki.

W sercu Durmitoru!
Durmitor to jedna z najrzadziej odwiedzanych gór w Europie i zarazem jedne z najpiękniejszych!

        Do celu naszej podróży – Žabljaka – docieramy, gdy już zapadł zmrok. Jest już lato, ale temperatura nie rozpieszcza. Na dworcu jest ledwo kilka stopni powyżej zera i dostaję kolejny niezły „ochrzan” od Mojej Pani. Po prostu wakacje kojarzą się jej wyłącznie ze słońcem, a ja wywiozłem rodzinkę na taki wygwizdów, że gdyby wiedziała to by nie pojechała. Taka karma. Meldujemy się w Hotelu Polar Star, zajmujemy przestronny apartament i poziom emocji nieco opada. Hotelowa restauracja działa na szczęście do późnego wieczora, więc zdążyliśmy jeszcze coś przekąsić, ale serwowane dania nie zachwyciły. To pierwszy i ostatni taki posiłek w tym przybytku. Poza oczywiście śniadaniami, których koszt jest wliczony w cenę pokoju, ale ich jakość również pozostawia sporo do życzenia. Koszt noclegu w Hotelu Polar Star to jednak tylko 220,00 zł za noc. „Tylko”, bo standard pokoi jest czterogwiazdkowy, apartament ma ponad 50 m. kw. powierzchni, śniadania jakie są takie są, ale jednak są zawarte już w tej cenie, a poza tym cena dotyczy naszej 3. osobowej rodziny, więc nie ma co zadręczać się kucharzem wziętym z łapanki. Nawet to i lepiej, bo na obiad czy kolację ruszymy w miasto w poszukiwaniu czegoś bardziej smacznego i klimatycznego. Wyboru nie ma za dużego. Žabljak to dopiero rozwijający się kurort.

        W którymś z przewodników wyczytałem, że Žabljak to takie „czarnogórskie Zakopane”, jednak po odbyciu krótkiego rekonesansu po mieście stwierdziłem, że autor tego przewodnika odwiedził Žabljak 20 lat później, po czym cofnął się w czasie i postanowił zostać Nostradamusem naszych czasów. Cóż… Na tę chwilę gdy tam byłem to to nie był nawet Świeradów-Zdrój. W centrum jeden większy sklep spożywczy, choć do wielkości Lidla czy Biedry było mu daleko. Tuż obok sklepu małe centrum informacji turystycznej, przystanek autobusowy i sklepik z pamiątkami. Restauracji jak na lekarstwo. Na palcach jednej ręki można wymienić lokale, do których można wstąpić, ale ani jednego który byłby nietuzinkowy i podkreślał górski klimat miasteczka.

        Na szczęście z pomocą przychodzi miła pani pracująca w informacji turystycznej, która poleca nam restaurację Momcilov Grad położoną na jednym ze wzgórz okalających Žabljak. Dojazd autem do lokalu wymaga nieco wysiłku, ponieważ trzeba w pierwszej kolejności uważać, aby nie przegapić drogowskazów prowadzących do restauracji, a potem trzeba jechać dobrych kilkanaście minut wąską i stromą drogą aż pod wyciąg krzesełkowy. Niestety pogoda się popsuła i tracimy fajne widoczki, które rozpościerają się z miejsca gdzie postawiono Momcilov Grad. Pozostaje podziwiać tylko fotografie zawieszone na ścianach knajpki wykonane w czasie słonecznych dni, kiedy widać stamtąd cały Žabljak, szeroką panoramę Durmitoru i Kanion Tary. Nie ma oczywiście mowy, aby usiąść na zewnątrz, bo zamglenie i niska temperatura powietrza skutecznie do tego zniechęciły. Pakujemy się zatem do środka i zajmujemy stolik tuż obok baru. Oczywiście pozostałe są wolne, bo nawet pies z kulawą nogą tutaj chyba nie zagląda. Od czasu do czasu przyjdzie tylko jakiś zbłąkany wędrowiec na szybką kawkę lub herbatkę i spieszy dalej chodzić po górach. Restauracja jest prowadzona przez małżeństwo w sile wieku, które obsługuje klientów. Przy czym słowo obsługa to za mało powiedziane i chyba by się obrazili, gdyby w taki sposób określić ich pracę. Jest przesympatycznie, miło i okazują się być bardzo gościnni. Oczywiście to, że się pojawiliśmy w lokalu w niczym nie przeszkodziło w pracach związanych z trwającą na miejscu renowacją stołów i krzeseł. Wynajęty pracownik, który nie przejmował się nic a nic naszą obecnością i tym, że za chwilę będziemy tu spożywać posiłek, spokojnie kończył sobie malowanie farbą olejną nóżek restauracyjnych mebli. Żadne wymowne spojrzenia z naszej strony oczywiście nie spowodowały przerwania prac. Ot, taki bałkański luzik. O menu w języku angielskim można zapomnieć i państwo właściciele również nie posługują się innym językiem niż ojczysty. Od tego zamawiania mogą rozboleć… ręce i nogi, bo nie dość, że trzeba nieźle nagimnastykować się żeby pokazać co się chce zjeść, to w sytuacji w której ręce już zawodzą należy wstać od stolika i podejść z właścicielami do kuchni i wskazać na to co chce się skonsumować. Wybieramy pstrąga wprost z okolicznych rzek oraz wołowo-baranie cevapi ze słodką cebulą i pieczywem somun. Cevapi nie było może powalające, ale za to pstrąg… palce lizać. Nie dziwota. W takich krystalicznych rzekach mogą pływać tylko takie smaczne rybki. Danie było wyśmienite. Z pełnym przekonaniem polecam restaurację Momcilov Grad w Žabljaku.

Restauracja Momcilov Grad – remont lokalu w niczym tutaj nikomu nie przeszkadza!

      Skoro jesteśmy już przy rzekach to warto wspomnieć o Tarze, rzece która przepływa około 20 km od Žabljaka. Zdecydowanie warto wybrać się na 2-3 godzinną przejażdżkę drogą P5 w kierunku miejscowości Rasova na Most Durdevica, który zawieszony jest nad rwącymi strumieniami Tary. Rzeka utworzyła tutaj najgłębszy w Europie kanion i trzeci co do głębokości na świecie! W najwyższym punkcie wąwóz ma tutaj głębokość 1300 metrów. Kanion Tary jest po prostu imponujący, a niezwykłej konstrukcji Most Durdevica o długości 360 metrów i charakterystycznym łukowatym kształcie doskonale uzupełnia zjawiskowe wręcz krajobrazy. Przeprawa ma ażurową konstrukcję i jest zawieszona około 170 metrów nad ziemią. Dwa ostatnie z pięciu przęseł mostu są przytwierdzone do wyrastających z kanionu skał, co jeszcze mocniej podkreśla nietuzinkową architekturę budowli. Tuż przed mostem jest parking, gdzie można zostawić auto i skąd można udać się na spacer po tej niezwykłej konstrukcji. Wokół mostu jest przygotowane kilka punktów widokowych, dzięki czemu przeprawę można podziwiać i obfotografować niemalże z każdej strony. Najbardziej spektakularne widoki są na moście, skąd można spojrzeć w przepaść na zielone wody Tary spływające z hukiem z gór majaczących na horyzoncie. Dodatkową atrakcją jest zjazd tyrolką na kanionem wzdłuż mostu. Taka przyjemność kosztowała jedyne 10 euro, więc naprawdę tanio jak barszcz jak za taką rozrywkę. Do dzisiaj żałuję, że nie zdecydowałem się zjechać na linach nad Kanionem Tary. Pisałbym dzisiaj o adrenalinie i przygodzie życia, a tak pozostaje mi podzielić się z Wami jedynie ciekawostką filmową związaną z tym miejscem. Tutaj kręcono bowiem zdjęcia do znanego amerykańskiego filmu „Komandosi z Nawarony” z Harrisonem Fordem w jednej z głównych ról. Tak dla porządku – w filmie most zostaje zniszczony przez napór wzburzonej wody po wysadzeniu w powietrze pobliskiej tamy, ale uspokajam: to był tylko filmowy scenariusz. Most stoi nadal i ma się całkiem dobrze. Sam na własne oczy widziałem, spacerowałem i podziwiałem!

Most Durdevica w pełnej okazałości

        Jest jeszcze jedno miejsce w Žabljaku, gdzie trzeba obowiązkowo się pojawić. To Czarne Jezioro, położone kilka kilometrów za miastem. Nad jezioro prowadzi z centrum miasta dobrze oznakowana i równa, asfaltowa droga, która kończy się parkingiem. Natomiast przy parkingu stoi budka, gdzie sprzedają wejściówki na teren parku za symboliczne 1-2 euro. Stąd już tylko 500 metrów spacerkiem i można podziwiać malowniczo położone jeziorko, którego kolor nie jest czarny, jakby wskazywała na to nazwa zbiornika. Nic tu konkretnego nie ma poza fajnym widoczkiem. W czasie ładnej pogody można rozłożyć się na trawiastej plaży na kocu i zrobić sobie piknik, pospacerować wokół jeziorka, pobiegać lub pojeździć rowerem. Nad taflą wody wznoszą się krasowe szczyty Durmitoru, co nadaje okolicy niepowtarzalnego uroku. Jezioro otoczone jest gęsto lasami, które rzedną tuż przy urwistych górskich szczytach. Można spokojnie robić tutaj zdjęcia i wykorzystać je potem do produkcji fototapet. Na ścianie nie powiesiłbym sobie takiego kiczowatego krajobrazu, ale podziwianie tego widoczku na żywo to już jest inna śpiewka. Jeśli dokłada się do tego ciszę, spokój, świeże górskie powietrze i niewielki ruch turystyczny to wszystko daje w sumie fajną miejscówkę na relaks oraz oczyszczający reset ciała i duszy.

Czarne Jezioro? Raczej przeważa kolor szmaragdowy i to w dodatku dość mglisty!

        Żegnamy Durmitor po dwóch dniach pobytu i ruszamy na wybrzeże Adriatyku. Z Žabljaka nad morze to raptem 170 km, które pokonuje się w około 3,5 godziny. Nieco żółwie tempo spowodowane jest przez górskie serpentyny, które pokonuje się ze średnią prędkością 30 km/h, kilkoma postojami na robienie zdjęć cudnych widoczków (szczególnie polecam postój na trasie M6 w okolicach Jeziora Slansko) oraz przystankami obok przydrożnych kramów, gdzie lokalsi sprzedają przez siebie wyprodukowane specjały. My zakupiliśmy różnego rodzaju miody, sery, bimber o niesamowitym zapachu oraz arbuzy. Oczywiście zanim kupi się te wszystkie smakołyki sprzedawcy zachwalają swoje wyroby i zachęcają do degustacji. Czasu schodzi przy tym co niemiara, bo ci ludzie mają żyłkę do handlu i wiedzą jak zachęcić klienta do kupna. Nawet bimber trzeba próbować, bo jak tu kupować coś w ciemno?! Oczywiście to, że się prowadzi auto nie ma dla nich żadnego znaczenia. Naparstek dobrej rakiji przecież nie zaszkodzi i z ich punktu widzenia trunek poprawia krążenie krwi, co jest zbawienne dla organizmu w czasie podróży. Wiadomo, że nie daję się nabrać na tę pokrętną logikę, co nie przeszkadza mi zabrać ze sobą trzech słusznej wielkości butli samogonu. Bezapelacyjnym przebojem są sery i miody. Ich smak, konsystencja i aromat to czysta poezja i orgazm dla podniebienia. Można odlecieć bez dwóch zdań.

W drodze nad Adriatyk…

        Kilka kilometrów przed dotarciem do brzegów Adriatyku zatrzymujemy się na dłużej. Docieramy do miejsca, z którego rozlega się niezwykła panorama na Zatokę Kotorską. Z premedytację łamię przepisy, by przejechać podwójną ciągłą na lewą stronę drogi na skraj urwiska, gdzie jest nieco miejsca na zaparkowanie auta. Wysiadam z auta, wznoszę ręce do góry wydaję z siebie okrzyk na całe gardło w kierunku mojej żony: – „Wow! Masz to w Polsce? Masz to w Polsce?” Niezupełnie wiem czemu, ale tylko popatrzyła na mnie z politowaniem i popukała się palcem w głowę. – Baby to jednak odporne są na fajne widoczki – pomyślałem i pokręciłem tylko głową na znak bezsilności. Ale oczywiście do pozowania do zdjęć na tle Boki Kotorskiej Monisia była pierwsza. Ciemny okular przeciwsłoneczny, rozwiane włosy, lampa na niebie, gwiazdorska poza i zaraz coś się przecież wrzuci na fejsa. Ach te kobiety!

Boka Kotorska w tle! Co za widok!

        Kwaterujemy się w Herceg Novi w niezwykle komfortowym i przepięknie położonym hotelu Club Riviera Montenegro. Ostatnie 5 dni wakacji zamierzamy plażować, basenować, leżeć plackiem na leżaku i uprawiać słodkie lenistwo, stąd wybór wygodnej noclegowni. A co tam… Od czasu do czasu człowiek musi się wytarzać w luksusie. Mimo, iż hotel jest naprawdę porządny ceny nie zwalają z nóg. Za nockę płaciliśmy tutaj jakieś 310,00 zł za „dwójkę” ze śniadaniem za dobę. Za podobny standard nad naszym polskim morzem zapłacilibyśmy w tym terminie około 500,00 zł, więc nie ma co rozpaczać. Poza tym gdybyście widzieli ten widok z naszego tarasu…

Taki widoczek z hotelowego pokoju…

      Herceg Novi to przytulne miasteczko z klimatyczną starówką i ruinami twierdzy wzniesionej jeszcze za tureckiego panowania. Z racji dużej ilości restauracji wybieraliśmy się tam regularnie na obiady i kolacje. Menu tutejszych lokali nie jest może oryginalne i wyszukane, ale można smacznie zjeść typowo bałkańskie potrawy jak cevapi, pleskavicę czy sałatkę szopską. Poza tym dużo tu sklepów z pamiątkami, butików i kawiarni. Szczególną specjalizacją lokalnych handlarzy okazują się być sklepy z… odzieżą niemowlęcą i dziecięcą. W tym niewielkim przecież miasteczku jest jakaś nadzwyczaj liczna reprezentacja różnorodnej oferty tego typu towaru. Czasami dosłownie sklep przy sklepie i wszyscy ci sprzedawcy jakoś funkcjonują mimo takiego natłoku konkurencji. Polecam zatem Herceg Novi matkom, które chcą ubrać swoje pociechy od stóp do głów. Wiem co piszę. Moja Monisia wyjechała z Herceg Novi z zapasem około 15 reklamóweczek z dziecinnymi fatałaszkami. A kiedy ja trafię wreszcie do miasta specjalizującego się w modzie dla wiecznie młodych czterdziestoparolatków, bo zazwyczaj z zakupów wracam z jedną torebeczką?

Panorama na Herceg Novi

        Wiedziałem, że nie wytrzymamy pięciu dni bezczynnego leżenia plackiem przy basenie. Po dwóch dniach pobytu w Club Riviera Montenegro mieliśmy już dość upału, czytania książek i gazet oraz moczenia czterech liter w hotelowej pływalni. Z Herceg Novi do Dubrownika jest zaledwie 50 km, więc nie namyślając się długo wyskoczyliśmy na pół dnia zobaczyć stolicę Dalmacji. Napiszę jedno i bardzo krótkie zdanie na temat Dubrownika: jestem bardzo rozczarowany! Już widzę te gromy, które sypią się w moją stronę na wieść o tym, że ktokolwiek może być rozczarowany pobytem w tym mieście, uchodzącym przecież za perłę Adriatyku. Wszystko się zgadza. Nie przeczę, że miasto jest ładnie położone, ma na pewno swój klimat i zabytków tam mnóstwo na każdym kroku, ale… nie podobało mi się. Po prostu. Jak dla mnie po prostu za dużo ludzi. Tłok taki, że ledwo można się przecisnąć. Przeokropna drożyzna i skomercjalizowanie wszystkiego co tylko się da. Chyba wybrałem zły moment na odwiedzenie Dubrownika. To miasto zdecydowanie trzeba zwiedzać poza sezonem i mam tutaj na myśli miesiące od listopada do lutego, bo nawet w kwietniu czy wrześniu czy październiku słyszałem, że turystów nie ma wcale znacząco mniej. I tak właśnie wycieczka do Dubrownika odbyła się bez historii i zapamiętam z niej tylko to, że słono zapłaciłem za parking oraz za pizzę, która zresztą mi nie smakowała. Porażka! Na koniec tylko zrobiłem zdjęcie panoramy miasta w drodze powrotnej do hotelu i chyba właśnie w taki sposób, z pewnego oddalenia, chciałbym zapamiętać Dubrownik.

Dubrownik z oddali. Piękny!

        Zdegustowany wizytą w Dubrowniku poprawiłem sobie za to humor w Kotorze. W kolejny dzień zrobiliśmy sobie kolejną i ostatnią już niestety wycieczkę przed powrotem do domu. I jak się okazało najlepsze zostawiliśmy sobie na deser, bo Kotor jest przepiękny i, moim skromnym zdaniem, bije Dubrownik na głowę. Nie tylko dlatego, że jest tutaj zdecydowanie mniejszy tłok, ale również z powodu klimatu i położenia tego miasta. Nad starówką górują mury miejskie, na które wspina się po niezliczonej ilości schodów. Opłaca się włożyć nieco trudu w tę wspinaczkę, bo z góry roztaczają się zniewalające widoki na Kotor i Bokę Kotorską, czyli głęboko wcinający się w ląd fiord. Nad miastem i zatoką wyrastają wysokie szczyty gór, co rzeczywiście przypomina norweskie krajobrazy. Z góry widać też port, przy którym cumują potężne, luksusowe jachty jakichś bogaczy. Stare miasto to architektoniczna perełka i, co ważne, jest bardzo zadbane, mimo przecież trudnej historii tego rejonu Europy. Średniowieczna zabudowa Kotoru wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO i całkowicie zasłużenie znalazła się w gronie najcenniejszych obiektów na świecie. Obiad zjedzony w jednej z knajpek na starym mieście zapamięta się na bardzo długo.

Czarnogóra
Pyszna zupka na kotorskiej starówce!

        I tak oto wakacje w Czarnogórze dobiegły końca. A w zasadzie w Czarnogórze oraz w Bośni Hercegowinie, bo przecież była to podróż przez te dwa bałkańskie kraje. Kocham Bałkany i nie wiem co mogłoby spowodować abym zniechęcił się do tego rejonu Europy. Tutaj się wszystko zgadza: klimat, ceny, niewielki ruch turystyczny, powalająca na kolana kuchnia, nieskażona przyroda, zniewalające widoczki… Mógłbym wymienić jeszcze kilka niepodważalnych plusów, które powodują, że już myślę i tęsknię za kolejną wyprawą w te rewiry. Marzę o Albanii. Dużo nasłuchałem się o tym kraju i słyszałem tylko pozytywy. Jestem przekonany, że kiedyś się tam wybiorę. Zahaczę jeszcze o Jezioro Ochrydzkie w Macedonii i kawałek południowej i wschodniej Czarnogóry, której nie zdążyłem tym razem zwiedzić. Cierpliwie wszystko czeka na swoją kolej. Jak na razie jestem jednak zadowolony, bo po raz kolejny zobaczyłem kawał świata i kolejna podróż znów wiele mnie nauczyła, bo wiecie już przecież… Podróże kształcą ludzi wykształconych!

Czarnogóra
Ostatnie spojrzenie na Twierdzę św. Jana
Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *