RIO DE JANEIRO

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Kecajmadeby

Boskie Rio de Janeiro w rytmie samby? A skąd! Bossa novy!

        Ponad dwudziestogodzinna podróż i wieczorny spacer po Avenida Atlantica w Rio de Janeiro dały się nieźle we znaki naszym organizmom i marzyliśmy już tylko o przyłożeniu głów do poduszek i błogim śnie. Właśnie zmywałem z twarzy ostatnie ślady całodobowej podróży w hotelowej łazience kiedy usłyszałem przeraźliwy, wręcz ogłuszający krzyk Moniki. Od razu moje zmęczone oczy nabrały kształtu i wielkości starych pięciu złotych z rybakiem i wyleciałem z łazienki jak z procy, aby zorientować się co się wydarzyło. Gdy wbiegłem do pokoju Monika stała na łóżku i trzęsąc się jak osika płaczącym głosem błagała, abym sprawdził co znajduje się w jednej z naszych walizek. Nie zastanawiając się długo zacząłem nerwowo przerzucać zawartość bagażu i szukać czegoś co wystraszyło nie na żarty moją przerażoną Monisię. Po krótkiej chwili sam odskoczyłem od walizki jak rażony prądem. Spod ubrań bowiem wypełzł wieki robal wielkości dłoni. Był wstrętny, owłosiony, z kilkunastoma mackami i jeszcze w dodatku był… szybki jak pędziwiatr. Próbowałem go dopaść klapkiem, który był akurat pod ręką, jednak chybiłem i nasz nowy lokator zwiał pod łóżko. Kiedy chciałem go stamtąd wygonić zwiewał mi na drugą stronę pod łóżkiem, a kiedy i ja się tam pojawiłem on czmychnął z powrotem. Zaczęła się klasyczna gra w dziada, jak na treningu piłki nożnej. Stwierdziłem, że sam nie dam rady wygonić insekta spod łóżka. Potrzebowałem pomocy, ale oczywiście na Monikę nie miałem co liczyć. Zostawiła mnie samego pokoju i zagroziła, że nie wróci z powrotem dopóki robal nie wyprowadzi się na dobre z naszego apartamentu. Cóż było począć? Zamknąłem pokój i zjechałem windą do recepcji po pomoc. Starszy pan z uwagą wysłuchał moich żalów o pełzającym po naszym pokoju robalu i gdy skończyłem moją relację błagalnym „Please help me!” skinął palcem na boya hotelowego stojącego przy wejściu do hotelu. Naprawdę z dużą ulgą wracałem do pokoju z tym ciemnoskórym, ponad dwumetrowym, barczystym facetem, bo taki gość gwarantował, że intruz nie miał już po prostu szans i długo nie zabawi w naszych czterech kątach. Po wejściu do pokoju nastąpiła szybka akcja podniesienia wielkiego, dębowego łóżka przez pana boya (jedną ręką!) i but znajdujący się w mojej ręce był już teraz zdecydowanie szybszy od wielkiego karalucha. Trup został triumfalnie wyniesiony z pokoju trzymany gołymi rękami przez naszego ciemnoskórego przyjaciela i wreszcie mogliśmy znów zacząć myśleć o odpoczynku. Tylko jak tu zasnąć, gdy ma się w głowie, że to nie musiał być ostatni nieproszony gość tej nocy?

        Mocnym akcentem zatem zaczęliśmy naszą kolejną podróż. Podróż pełną wrażeń i przygód, na których brak nie mogliśmy tym razem narzekać, przy których ta z robakiem okazała się być banalną historyjką. Niezwykłymi wydarzeniami, które nas spotkały spokojnie można byłoby obdzielić kilka innych naszych wycieczek, ale to może normalne w Brazylii i w ogóle Ameryce Południowej, że człowiek może spodziewać się tam dosłownie wszystkiego? Zapraszam tym bardziej do prześledzenia naszej relacji z podróży do Rio de Janeiro oraz Paragwaju i Argentyny, bo działo się, oj działo…

Rio de Janeiro
Rio de Janeiro – najpiękniejsze miasto świata!

        Dało się oczywiście przewidzieć, że po przygodach z robakiem to my się raczej dobrze nie wyśpimy. Do tego doszedł tzw. jest lag i nic dziwnego, że o 3 nad ranem wstaliśmy na równe nogi, ubraliśmy się i wyszliśmy z hotelu podziwiać wschód słońca nad Atlantykiem. Daleko nie było. Nasz hotel Olinda Rio Hotel jest położony bowiem tuż przy najsłynniejszej plaży świata Copacabanie, dosłownie po drugiej stronie Avenida Atlantica odgradzającej plażę od naszej noclegowni. Jako dziecko, żyjąc w czasach mrocznego socjalizmu i stanu wojennego, mogłem jedynie pomarzyć o tym, że kiedyś moja stopa dotknie takich miejsc jak to – rozpoznawalnych na całym świecie. A tu proszę! Ja, skromny chłopiec z Jeleniej Góry, spaceruję sobie po… Copacabanie w Rio de Janeiro! Naprawdę żeśmy czasów dożyli, że łezka się kręci w oku ze szczęścia. Nie muszę chyba wspominać, że wschód słońca był spektakularny. Niech dowodem na moje słowa będą zdjęcia zamieszczone poniżej. Zostały zrobione bez żadnych ulepszeń w Photoshopie czy innym podobnym programie do edycji zdjęć. Całkowicie oddają kolorystykę nieba jaką wtedy mieliśmy okazję obserwować w ciągu kilkudziesięciu minut.

Rio de Janeiro
Wschód słońca na Copacabanie
Rio de Janeiro
Rio de Janeiro, Copacabana i Atlantyk około 4:00 nad ranem

        Spacer po słynnej plaży podziałał na nas kojąco i po powrocie do hotelu wreszcie zdrzemnęliśmy się dłuższą chwilę, ale po zjedzeniu późnego śniadania nie było mowy o siedzeniu w hotelu. Ruszamy zwiedzać boskie Rio! Na początek odwiedzamy Cidade do Samba, czyli w tłumaczeniu na nasz język Miasto Samby. Jest to miejsce, w którym przez cały rok trwają przygotowania poszczególnych szkół samby do wielkiego i słynnego karnawału odbywającego się w lutym każdego roku w Rio de Janeiro w weekend poprzedzający Środę Popielcową. Tutaj odbywają się próby tancerzy, tworzenie układów choreograficznych i projektowanie strojów. Tutaj również powstają ogromnych rozmiarów rekwizyty i platformy towarzyszące tancerzom podczas pochodu karnawałowego. Każda z najznamienitszych szkół samby (a jest ich w Rio czternaście) ma tutaj do dyspozycji swój ogromny hangar, w których członkowie szkoły mogą w doskonałych warunkach przygotowywać się do wielkiej parady. Przez cały rok turyści mogą to wszystko oglądać i podglądać. W poszczególnych budynkach wystawiane są również eksponaty z poprzednich edycji karnawałów. Zwiedzający, płacąc bilet wstępu do Cidade do Samba za równowartość około 15 złotych, mogą poczuć atmosferę karnawału niejako od zaplecza. Tutaj właśnie odbywa się ta mrówcza i mozolna praca nad każdym detalem, każdą scenografią, najdrobniejszym elementem około 80-minutowego pokazu na Sambodromie. Nasza wizyta w Rio de Janeiro przypadła na październik, ale w wielu hangarach praca nad platformami tanecznymi na najbliższą edycję karnawału trwała w najlepsze i byliśmy jednymi z pierwszych, którzy mieli okazję podejrzeć co wymyśliły poszczególne szkoły tańca na najbliższą edycję parady samby. Wiadomo, karnawał w Rio najlepiej byłoby obejrzeć na własne oczy, a nie od kuchni, ale jak to powiadają nad Wisłą jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma!

Rio de Janeiro
Cidade do Samban czyli Miasto Samby w trakcie przygotowań do kolejnego karnawału

        Wątek turystyczny związany z sambą ciągniemy dalej, bo trafiamy na Sambodrom , czyli specjalnie wybudowany obiekt do występów szkół samby w czasie trwania dorocznie odbywającego się w Rio de Janeiro karnawału. Budowlę zaprojektował Oscar Niemeyer, jeden z najbardziej znanych architektów na całym świecie. Sambodrom to około 800. metrowa, szeroka, betonowa promenada, otoczona z dwóch stron trybunami, skąd widzowie w ilości kilkudziesięciu tysięcy osób mogą podziwiać niesamowity muzyczno-taneczny spektakl. Nasza wizyta na Sambodromie przypadła na okres przed jego przebudową, która nastąpiła w roku 2012 i dzięki temu zapamiętamy ten obiekt w oryginale, tak jak go stworzył Niemeyer. Na końcu Sambodromu znajduje się betonowy łuk przypominający ogromne betonowe stringi, które symbolizują strój obowiązkowy skąpo ubranych tancerek w trakcie karnawałowego szaleństwa. Łuk, oprócz funkcji symbolicznych, pełni również funkcję praktyczną. To na nim ustawiane są kamery telewizyjne rejestrujące te niezwykłe widowisko i przekazujące obrazki z karnawału dosłownie na cały świat. Na terenie Sambodromu znajduje się również miejsce, gdzie można przymierzać i zakupić stroje karnawałowe. Ceny nawet za najprostsze modele strojów są oczywiście horrendalnie wysokie, ale przymierzanie jest darmowe. Wielu z „potencjalnych klientów” nie omieszkuje z tego korzystać i dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak na otłuszczonych plecach amerykańskich turystek wygląda ta feeria barw i targowisko tekstylnej, karnawałowej próżności.

Rio de Janeiro
Najsłynniejsze stringi świata autorstwa niemniej słynnego Niemeyera
Rio de Janeiro
Sambodrom w oczekiwaniu na karnawał
Rio de Janeiro
Oryginalny strój karnawałowy przymierzyć każdy może, z płaceniem jest niestety gorzej!

        Poza ścisłym centrum Rio de Janeiro oraz poza obrębem plaż Copacabana i Ipanema bezpieczniej i szybciej jest poruszać się taksówkami. Są relatywnie niedrogie i docierają oczywiście konkretnie do punktu, do którego chce się dojechać, bo stacje metra nie zawsze zlokalizowane są w pobliżu najbardziej znanych miejsc w mieście. Funkcjonują tu… 2 linie metra(!), a miasto ma ponad 10 mln mieszkańców, więc siłą rzeczy tysiące tubylców i przyjezdnych skazanych jest na autobusy, taxi i tramwaje, które raczej powinny już stanowić atrakcję turystyczną niż regularną komunikację miejską. Niestety popełniliśmy błąd i z Sambodromu postanowiliśmy wybrać się metrem (linią nr 1) na legendarny stadion Maracana. Oczywiście pod sam stadion dociera linia metra nr 2, ale nie chciało nam się cofać z Sambodromu do stacji Central i przesiadać się tam na wagoniki innej linii. No i takim oto sposobem wylądowaliśmy na stacji Sao Francisco Xavier i po wyjściu z tuneli na powierzchnię zamiast największego na świecie stadionu ujrzeliśmy… slamsy lub raczej fawele, jak kto woli nazywać dzielnice zamieszkane przez najbiedniejszą ludność metropolii. Tutaj też panuje największa przestępczość i praktycznie za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo. Nieświadomi do końca zagrożeń przeszliśmy kilkoma uliczkami dzielnicy, kierując się powoli w kierunku stadionu, który majaczył przed nami. Chyba do końca nie zdawaliśmy sobie sprawy jak duże ryzyko podjęliśmy spacerując sobie tutaj z wywieszonymi na szyjach aparatami fotograficznymi i wiszącymi na ramionach saszetkami z paszportami, telefonami, kartami kredytowymi i gotówką. Równie dobrze można byłoby wywiesić sobie na czole kartkę z napisem „Obrabujcie nas!”. Co chwilę mijaliśmy złowrogie spojrzenia, dziwnie zachowujące się postaci i skrzypiącą z każdego zaułka biedę. Z kroku na krok zaczęliśmy sobie uświadamiać gdzie trafiliśmy i co tu może nas spotkać. Z ogromną ulgą dotarliśmy do bram stadionu, gdzie panowała już „cywilizacja”, tzn. tłumy ludzi, sklepikarzy i swąd grillowanego mięsa sprzedawanego wprost na ulicy.

Rio de Janeiro
W sieci… uliczek faweli tuż obok stadionu – mekki futbolu Maracany
Rio de Janeiro
Polowa szkoła podstawowa dla dorosłych mieszkańców faweli

        Stadion Maracana, na którym kiedyś w czasie meczu piłkarskiego zgromadzono największą publiczność (200000 widzów) to dla Brazylijczyków (i nie tylko dla nich zresztą) niekwestionowana świątynia futbolu. Tutaj swoją sławę zdobywał największy piłkarz wszech czasów – Pele. Tutaj też rozegrał się jeden z największych dramatów piłkarskich Brazylii kiedy drużyna Canarinhos w 1950 roku przegrała decydujący o mistrzostwie świata mecz z Urugwajem. Jak pisali po meczu dziennikarze relacjonujący ten mecz po strzeleniu gola przez Urugwajczyków na 2:1 na stadionie, wypełnionym 200 000 kibiców, zapadła „najdonośniejsza cisza w historii futbolu”, a brazylijski bramkarz, który przepuścił wtedy gola na łożu śmierci w roku 2000 wypowiedział następujące zdanie: „Maksymalna kara w Brazylii to 30 lat więzienia. Ja za coś, czego nie popełniłem, płacę już od 50 lat”. Nie jestem zagorzałym fanem piłki nożnej, ale czasami zdarzy mi się obejrzeć takie czy inne ważne spotkania. Mecze naszej reprezentacji, mistrzostwa świata lub Europy czy wybrane mecze Ligi Mistrzów oglądam jednak namiętnie i wizyta w takim miejscu jak Maracana to jednak dotknięcie tej magii i legendy światowego futbolu. Byłem już na stadionach Realu Madryt czy FC Barcelony, ale wizyta na Maracanie to coś innego, bardzo wyjątkowego. Polecam odwiedzenie tego miejsca nawet osobom, które na co dzień nie interesują się piłką kopaną. Zawsze będzie można pochwalić się tym, którzy marzą o tym, aby choć raz w życiu odwiedzić mekkę futbolu. I nie przejmujcie się, że jak już opowiecie niektórym o swojej wizycie na Maracanie zapewne przyjmiecie jedynie krótkie gratulacje. Na pewno będzie to w tym wypadku najgrzeczniejsza forma wyrażenia zazdrości.

        Rio de Janeiro kojarzy się przeciętnym zjadaczom chleba przede wszystkim z dwoma emblematycznymi miejscami: pomnik Chrystusa Odkupiciela na wzgórzu Corcovado oraz najsłynniejszymi plażami świata – Copacabana i Ipanema. Oczywiście Copacabana nie ma sobie równych. To pierwsze skojarzenie z Rio de Janeiro. Jednak Ipanema również ma swoje godne miejsce w historii miasta i w ogóle całej Brazylii. Legendarne plaże na trwałe wryły się w pamięć licznych znanych pisarzy, muzyków, piosenkarzy, malarzy, fotografów i filmowców, co okazało się niezwykłą i bezcenną promocją zarówno dla Rio jak i dla kraju. Bo myśląc Brazylia, to w pierwszej kolejności widzi się właśnie górujący nad miastem pomnik ze spektakularnym widokiem na miasto oraz zapełnione plaże jędrnymi ciałami i skąpo ubranymi atrakcyjnymi dziewczynami o ciemnej karnacji. I w dodatku… jest to prawda! Zdjęcia, filmy, obrazy czy książki nie są przepełnione egzaltacją i sztucznym pompowaniem emocji, wrażeń i wspomnień z Rio de Janeiro. Spacerując po szerokich połaciach jedwabiście delikatnego piachu i popijając wodę ze świeżo ściętego kokosa, obserwujemy tłumy cariocas – rdzennych mieszkańców boskiego Rio de Janeiro – wylegujących się leniwie na słońcu, ćwiczących na zaimprowizowanych siłowniach, walczących z falami Atlantyku czy grających w piłkę plażową. Patrząc na to wszystko nie dziwi mnie ten zachwyt artystów, którzy znaleźli tutaj inspirację dla swych dzieł. Oprócz zdumiewającej atmosfery panującej na Copacabanie i Ipanemie ogromnego uroku i malowniczości dodaje położenie wśród stromych, zalesionych wzgórz, nadmorskich palm i ogrodów. Nawet wybudowane tutaj w sąsiedztwie plaż hotele, restauracje i liczne apartamentowce zdają się być w dziwnej, ale jakże zgodnej synergii z tym piaskiem, zielenią i wodami oceanu. Dodatkowo na Ipanemie królują surferzy, których wyczyny na deskach pokonujących wzburzone fale oceanu można podziwiać ze skalistego półwyspu Arpoador. Miejsce to upodobali sobie zresztą nie tylko oni, ale również zakochani, którzy na kamieniach tego wysuniętego w ocean skrawka ziemi wyznają sobie miłość, organizują oświadczyny lub po prostu wtulają się w siebie i podziwiają zachody słońca. Ktoś mógłby pomyśleć, że to kicz, ale to jedno z najromantyczniejszych miejsc na Ziemi. Bez kiczu znaczy w tym przypadku – bez kitu! Inna rzecz, że Copacabana i Ipanema regularnie wykorzystywane są przez władze miasta do promowania miasta i organizowane są tutaj liczne imprezy masowe. Siłą rzeczy plaże oblegane są wtedy przez tłumy niemal każdego tygodnia i są najważniejszym miejscem życia towarzyskiego mieszkańców miasta i zagranicznych gości. Tutaj odbywają się koncerty, parady, marsze i imprezy sportowe. Czasami nawet kilka dziennie, czego podczas pobytu w Rio de Janeiro doświadczyliśmy.

Rio de Janeiro
Copacabana to nie tylko sam piach i cariocas
Rio de Janeiro
Zakochani na Półwyspie Arpoador, a w tle osławiona Ipanema

        To był niedzielny, wczesny poranek kiedy obudziły nas dobiegające zza okien głośne okrzyki masy ludzi zgromadzonych obok naszego hotelu na Avenida Atlantica. Wyskoczyłem z łóżka, żeby sprawdzić co się dzieje i po chwili wszystko stało się jasne. Dwupasmowa arteria została całkowicie wyłączona z ruchu samochodowego i kontrolę nad nią przejęli maratończycy. Tysiące biegaczy szczelnie wypełniało ulicę, a licznie zgromadzeni kibice głośno dopingowali amatorów biegania. Szybko dołączyliśmy się do oklaskiwania maratończyków, którzy w ponad trzydziestostopniowym upale pokonywali kolejne kilometry. A jakiż był nasz entuzjazm, gdy obok nas śmignął reprezentant naszego kraju w biało-czerwonym stroju z dumnym napisem „Polska”. Gdy nas zobaczył i usłyszał wydawał się być ogromnie zaskoczony, że spotkał kibiców z Polski na trasie tego biegu.

Rio de Janeiro
Na trasie maratonu po Avenida Atlantica wzdłuż Copacabany

        Po godzinie 10:00 nie było już śladów po maratonie i maratończykach, ale za to pojawili się… motocykliści. Setki, jeśli nie z tysiąc motorów z hukiem przejechało w paradzie po Avenida Atlantica. Ulica aż drżała od warkotu silników i ciężaru potężnych maszyn – harleyów, ścigaczy, trajek, chopperów, cruiserów, a nawet motocykli off-roadowych. Jednym słowem cała rodzina motocyklowa przemknęła dumnie na swych rumakach wzdłuż prawie 4 km promenady nad Atlantykiem. Ubrani w skóry obite ćwiekami, wymalowani tatuażami niczym murale i zakuci w kaskach przypominali rycerzy, którzy dosiedli swoje konie (mechaniczne) i szykują się do szturmu przyczółków zajętych przez wroga, znaczy się kierowców samochodów.

Rio de Janeiro
Parada motocykli na Copacabanie

        Następna godzinka i parada motocykli musiała ustąpić miejsca… procesji. Co za dzień! Kilkanaście minut wcześniej motocykliści i ich wielkie maszyny. A za chwilę nie mniejszy tłum na religijnym pochodzie! Cała Avenida Atlantica wypełniła się modlącymi ludźmi, którzy na czele procesji nieśli figurę Matki Boskiej. Ksiądz celebrujący całą uroczystość co chwilę intonował kolejne pieśni i wygłaszał przez megafony kolejne zwrotki pacierzy. Co jakiś czas wierni przyklękali, by za chwilę powstać z kolan i kroczyć do przodu niesieni modlitwą i śpiewem.

        Jakby komu było za mało kontrastów to w pół godziny po zakończeniu katolickiej procesji Copacabanę i jej najbliższe okolice opanowali… geje, lesbijki i transwestyci. Szok i niedowierzanie! I wtedy dopiero zaczęło być tłoczno. Z minuty na minutę tłum gęstniał w postępie geometrycznym, a dziwnych postaci przybywało jak grzybów po deszczu. Czy byli rzeczywiście dziwni? O, tak! Wyjątkowo! Niekonwencjonalne przebrania, stroje, makijaże, akcesoria i ich zachowanie również były dziwne, to znaczy faceci całowali się i obejmowali z facetami, a kobiety z kobietami. Dziwne dla heteroseksualnych osób, ale pewnie nie dla nich. Wmieszaliśmy się w ten tłum z ciekawości, by poprzyglądać się troszkę tym osobliwościom i ekstrawagancjom. W życiu nie widziałem takiej różnorodności, spontaniczności i pomysłowości. Czułem się troszkę jak na zapleczu jakiejś hollywoodzkiej rewii przygotowanej na ogromną skalę i z ogromnym budżetem. Królowały pióra, skrzydła, upstrzone świecidełkami niczym choinki suknie, wzorzyste makijaże, skórzane obcisłe wdzianka i liczne fantazyjne rekwizyty. Mimo, że wyglądaliśmy inaczej niż ONI to jednak nie czuliśmy się dyskryminowani. Wręcz przeciwnie – wielu chętnie pozowało do zdjęć, uśmiechało się do nas, rozmawiało z nami i pozdrawiało. Kiedy na ulicę wjechały niezadaszone autobusy wszystko stało się jasne. Parada miłości zaczęła się w najlepsze. Do około 4:00 nad ranem tęczowy pochód maszerował i bawił się na Copacabanie. Takich nocy, proszę czytelników, nie zapomina się przez wiele lat!

Rio de Janeiro
Paradę Miłości w boskim Rio czas zacząć!
Rio de Janeiro
Love Parade w wersji Rio de Janeiro
Rio de Janeiro
Parada Miłości bez takich ekscentryków? No way!

        Symbol Rio de Janeiro to oczywiście pomnik Chrystusa Odkupiciela wzniesiony na szczycie 700. metrowego Corcovado. Rozpostartymi ramionami Cristo Redentor wita przybyszy i otacza niejako opieką mieszkańców miasta. Na szczyt góry dociera się kolejką, która stromo i z mozołem wspina się wśród gęsto porośniętego lasu. Do początkowego przystanku kolejki najlepiej dostać się metrem linii nr 1 lub 2 wysiadając na stacji Largo do Machado, a następnie po wyjściu ze stacji metra wsiąść do autobusu nr 581 i dojechać na Rua Cosme Velo 430. Bilet za wjazd kolejką na szczyt kosztuje ok. 60-70 zł od osoby dorosłej w dwie strony, w zależności od sezonu. Więcej informacji o pociągu na szczyt Corcovado, biletach i rezerwacji znajdziecie tutaj.

Rio de Janeiro
Cristo Redentor – jeden z siedmiu nowych cudów świata!

        Po około 20. minutowej podróży krętym i stromym szlakiem wagoniki kolejki docierają na szczyt Corcovado, gdzie oprócz oczywiście 38. metrowego imponującego postumentu znajduje się taras widokowy. Koniecznie trzeba dotrzeć właśnie do tego miejsca, bo rozpościera się stamtąd jeden z najpiękniejszych widoków jakie w życiu można zobaczyć. Wśród miast Rio jest najpiękniejszą metropolią świata i widok ze szczytu Corcovado potwierdza to bezapelacyjnie. Spektakularny, oszałamiający, niesamowity, wyjątkowy, zapierający dech, zachwycający, imponujący, zachwycający, wspaniały… żaden z przymiotników nie będzie przesadny i użyty na wyrost w opisie tego co się widzi ze szczytu tej stromizny. Jak na dłoni widać niemalże całe miasto wciśnięte pomiędzy mniejsze i większe wzgórza, plaże i Ocean Atlantycki. Nawet potężne ramiona Chrystusa Odkupiciela nie są w stanie objąć całej metropolii. Na pewno nie zdołały sięgnąć faweli – dzielnic nędzy, ubóstwa i przestępczości, do których Cristo Redentor paradoksalnie odwrócony jest plecami lub, w najlepszym przypadku, bokiem Za to jeden z siedmiu nowych cudów świata ma przed sobą słynne plaże Copacabanę i Ipanemę, charakterystyczne wzgórze – Głowę Cukru (Pao de Açucar), dzielnice Botafogo i Flamengo, ścisłe centrum miasta z majaczącymi w oddali drapaczami chmur, stadion Maracana i jedyne na świecie lotnisko położone niemalże w środku wielkiej metropolii – Santos Dumont. Na horyzoncie widać potężny most przecinający Zatokę Guanabara łączący Rio z miastem Niteroi oraz bezkres Atlantyku. Widok jest naprawdę zjawiskowy!!! Od lat śniłem i marzyłem, aby na własne oczy ujrzeć to co do tej pory dane było mi jedynie oglądać w telewizji i na fotografiach. I oto jestem na szczycie swoich marzeń i snów! I staję na krawędzi Corcovado i sam rozpościeram szeroko ramiona zagarniając ten widok dla siebie i dla potomnych, którym będę setki razy opowiadał o tym co było dane mi tutaj zobaczyć! Kto wie, może uda mi się kogoś zarazić miłością do Rio de Janeiro?

Rio de Janeiro
Ze wzgórza Corcovado z łatwością można dostrzec Ipanemę i Lagoa Rodrigo de Freitas, na której w czasie ostatniej Olimpiady odbywały się zawody wioślarskie i kajakarskie
Rio de Janeiro
Zapewniam, że takie widoki zostają w pamięci na całe życie!

        Jakby fenomenalnych widoczków było nam mało wieczorem wybraliśmy się na szczyt Pao de Açucar, czyli w tłumaczeniu na nasz język Głowę Cukru. Wzniesienie rzeczywiście przypomina głowę, ale czy od razu cukru? Z cukrem mi się to nijak kojarzy, ale niech im będzie. Na miejsce z Copacabany docieramy metrem linią nr 1. Wysiadamy na stacji Botafogo skąd trzeba już potem piechotką zrobić sobie kilkusetmetrowy spacer na Praca Gen. Tiburcio, czyli do miejsca, z którego nowoczesna kolejka linowa zabiera turystów na sam szczyt Pao de Açucar. Cena przejazdu za osobę dorosłą w dwie strony to wydatek rzędu 80 zł. Drogo, ale ci co wymyśli tę cenę doskonale wiedzieli, że i tak znajdzie się tysiące chętnych do oglądania miasta ze szczytu tej górki. Widok stamtąd może nie jest tak spektakularny jak z Corcovado, ale nie co polemizować – jest pocztówkowo i Photoshop zdaje się być bezużyteczny w przypadku zdjęć zrobionych z Pao de Açucar. Kiedy wjeżdżamy na sam szczyt słońce powoli chowa się za horyzontem i zaczyna zapadać zmierzch. Setki tysięcy świateł rozpalają się w domach, biurach, na ulicach i z minuty na minutę Rio de Janeiro zaczyna przypominać zbocze ogromnego wulkanu, po którym rozświetlona lawa spływa ze szczytu wprost do oceanu. Teraz, z wysokości prawie 400 metrów nad poziomem Atlantyku, widać jak wyjątkowe jest położenie tego miasta. Poszczególne dzielnice wcinają i rozpychają się brutalnie pomiędzy licznymi wzgórzami. Gdyby nie to, że są aż tak strome pewnie już dawno miasto wdarłoby się na same szczyty, jednak i tak czasami się wydaje, że wiele domów, biur czy ulic wisi nad przepaścią. Nad miastem króluje widoczne stąd Corcovado i Chrystus Odkupiciel, dopełniając niezwykłości widoku, który się przed nami rozpościera. Jakby tego było mało na wprost Pao de Açucar wybudowane zostało lotnisko Santos Dumont i co chwilę zastanawiamy się czy startujące stamtąd samoloty zdążą odbić w bok zanim roztrzaskają się o granitowe skały góry. Patrząc na to wszystko naprawdę w pewnym momencie zaczynają przychodzić do głowy myśli czy to nie jest aby jakaś gigantyczna scenografia do wysokobudżetowego filmu science-fiction. Nie, to niemożliwe! Twórca takiego filmu nie zdołałby chyba wymyślić czegoś tak widowiskowego.

        Pełni wrażeń wracamy do hotelu taksówką. Gdy zapadnie zmrok nie zaleca się, aby spacerować po Rio de Janeiro. Ufamy radom zawartym w przewodnikach i ostrzeżeniach przekazanych na różnego rodzaju forach internetowych. W Rio jest niebezpiecznie nie tylko w fawelach, ale nieszczęście może się przytrafić nawet w środku miasta. Sympatyczny taksówkarz rozpytuje nas łamaną angielszczyzną skąd jesteśmy, czy nam się podoba w Rio i co do tej pory udało się nam zobaczyć. Pomiędzy poszczególnymi pytaniami i odpowiedziami nuci sobie pod nosem piosenki, które akurat lecą z samochodowego radio. Wsłuchując się w dolatujące do naszych uszu melodie zapytaliśmy kierowcę cóż to za zespół tak fajnie gra i śpiewa tę brazylijską sambę. Wesoły dotąd pan otworzył szeroko oczy, a jego mina stała się nagle śmiertelnie poważna. – To nie jest samba, moi przyjaciele! – wykrzyknął w naszą stronę. Po czym sięgnął ku gałce głośności w swoim radio, radykalnie zwiększył ilość decybeli i zaczął rytmicznie pstrykać palcami. Muzyka skutecznie dotarła do naszych bębenków, młoteczków, kowadełek, ślimaków i trąbek słuchowych, ale zdaje się, że jakiś słoń skutecznie nadepnął nam na te nasze uszy i ni w ząb nie udało nam się rozszyfrować co tam ten szofer nuci pod tym swoim brazylijskim nosem. – Ech… Wy Europejczycy… Brazylia to nie samba! To bossa nova! – zatriumfował w końcu taksówkarz. I wiecie co? Od tego momentu Rio de Janeiro i Brazylia zawsze będzie mi się kojarzyć z bossa novą i gorącymi rytmami „Mas qui nada” czy melancholijną muzyczką „The Girl from Ipanema”. Posłuchajcie tylko tej piosenki dostępnej na YouTube i sami się przekonacie, że taksiarz miał gust i warto w końcu porzucić ten stereotyp związany z sambą.

Rio de Janeiro
W drodze na Głowę Cukru
Rio de Janeiro
Spektakularny widok z Pao de Acucar

        Po kilku naprawdę intensywnych dniach zwiedzania Rio de Janeiro przyszedł czas na zwolnienie tempa i krótki odpoczynek. Większość dnia opalaliśmy swoje blade ciała na Copacabanie i postanowiliśmy posmakować brazylijskiej kuchni w pobliskich restauracjach. Niestety na nic specjalnego nie natrafiliśmy poza jakąś tajemniczą grillowaną rybą, której nazwy nie pamiętam i nie wymienię. Niestety nawet Copacabana nie dała się obronić przed komercjalizacją i bylejakością, bo często-gęsto spotkać tu można zwykłe budy z paskudnym żarciem, które nijak ma wspólnego z Brazylią, a raczej przypomina ociekające tłuszczem i kaloriami dania rodem ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Oczywiście dla osób z grubym portfelem bez problemu znajdą się na Copacabanie czy Ipanemie dobre restauracje z lokalną kuchnią, no ale… wypchanego portfela akurat zapomniałem zabrać z domu i stwierdziłem, że nie będę jechał jakieś 10 000 km po parę groszy. Pozostał nam streetfood i jadłodajnie z daniami na wagę, w sumie nic specjalnego nie udało się skonsumować. Na szczęście w planach był jeszcze kilkudniowy pobyt na brazylijskiej prowincji, więc nie było też ciśnienia na szukanie jakiejś fajnej knajpy. To co mógłbym śmiało polecić do spróbowania tutaj to caipirinhię, czyli drink na bazie trzcinowej cachaçy z limonką i lodem oraz… banany. W życiu nie jadłem takich bananów jak w Rio de Janeiro! Małe, zielone, nie spełniające żadnych standardów unijnych dotyczących wyglądu, ale w smaku to jakaś poezja po prostu. Żadnego mącznego posmaku, nic nie przykleja się do podniebienia i nie śmierdzące jakimiś ulepszaczami. Jak małpy zjedliśmy ich chyba z kilo.

        Popołudnie spędziliśmy w ścisłym centrum Rio de Janeiro, aby poszwendać się po sklepach i odwiedzić Katedrę Metropolitalną św. Sebastiana, która jest kolejnym symbolem miasta obok słynnych plaż, pomnika Chrystusa Odkupiciela na Corcovado i Głowy Cukru. Wszystko za sprawą wyrafinowanej i unikalnej architektury świątyni wybudowanej w kształcie ogromnego stożka. Kościół ma aż 80 metrów wysokości, a w środku może pomieścić nawet 20 000 wiernych. Przed katedrą stoi pomnik Jana Pawła II, który odwiedził to miejsce w 1980 roku. Pobyt w świątyni robi niesamowite wrażenie ze względu na ascetyzm w wyposażeniu wnętrza. Zrobiono to na pewno celowo, aby nie raził wiernych ulewający się ekscentryzm, którego aż nadto w architekturze budowli, co oczywiście musiało pochłonąć miliony brazylijskich reali miast wspomóc biednych mieszkańców faweli. W środku postawiono jedynie ławki, nad niewielkim ołtarzem wisi postać ukrzyżowanego Jezusa, a resztę wypełnia światło słoneczne przedostające się do wnętrza poprzez tysiące niewielkich okienek osadzonych w ścianach katedry oraz czterech ogromnych kolorowych witraży opadających na posadzkę niczym wody wodospadu ze stropu uformowanego w kształcie krzyża. Jednym słowem: majstersztyk! Oto doskonały przykład jak zgrabnie ukryć w oczach parafian wydanie niebotycznej kasy na budowę kościoła opustoszałego jak ich kieszenie.

Rio de Janeiro
W środku Katedry Metropolitalnej św. Sebastiana
Rio de Janeiro
Katedra ma 80 metrów wysokości i może pomieścić w swoim wnętrzu 20 000 wiernych

        Nieopodal katedry znajduje się jeszcze jedna osobliwa budowla, a mianowicie akwedukt Carioca. To interesujący przykład architektury z epoki kolonialnej z XVIII wieku. Akwedukt miał za zadanie dostarczać wodę z rzeki Carioca do mieszkalnych dzielnic Rio de Janeiro. Dziś ta 270. metrowej długości budowla służy jako wiadukt dla jedynej w Rio de Janeiro linii tramwajowej łączącej centrum miasta z dzielnicami położonymi na wzgórzach Santa Teresa. Z tramwaju jadącego po wąskim grzbiecie akweduktu na wysokości ponad 17 metrów nad ziemią roztacza się wspaniały widok na miasto, co jest nie lada atrakcją dla licznych turystów. Tym bardziej, że jest bezpiecznie, bo w 2015 roku stare wagoniki zastąpiono nowymi po tym jak w roku 2011 pięcioro ludzi wypadło z zabytkowego tramwaju i zginęło po awarii hamulców.

Rio de Janeiro
Akwedukt Carioca

        Zanim wróciliśmy do naszego hotelu zrobiliśmy jeszcze rundkę po ścisłym centrum Rio, żeby zobaczyć niewielki, ale uroczy kościółek Igreja Nossa Senhora de Candelaria przy Avenida Presidente Vargas oraz bajeczną architekturę kolonialną przy Primeiro de Março i Praça XV. Kilka fotek na pamiątkę i nadszedł czas powrotu. Trzeba było się spieszyć, bo zapadał zmierzch, a w hotelu czekało nas pakowanie walizek. Nazajutrz rano czekała nas znów daleka podróż, żeby zobaczyć kolejne brazylijskie cuda. Wodospad Iguazu czekał na nas z niecierpliwością! Z Rio de Janeiro jeszcze przyjdzie czas się pożegnać, bo w drodze powrotnej przyjdzie nam jeszcze tutaj przenocować i podsumować naszą wizytę w tym mieście. A podsumowywać na pewno będzie co, oj będzie!

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *