NADDNIESTRZE – KRAJ, KTÓREGO NIE MA
Naddniestrze było od jakiegoś czasu jednym z moich celów podróżniczych, jednak bardziej pchała mnie tam zwykła ciekawość niż konieczność zobaczenia cudów natury, pięknych budowli czy poznanie bogatej historii zamieszkujących tam ludów. Opisy na jakie natknąłem się w sieci, bardziej mogły zniechęcać niż zachęcać. Słyszałem, że jest to „ostatni bastion komunizmu”, miejsce „w którym ZSRR ma się dobrze” a duch „wujka Lenina” jest wiecznie żywy. Gdy do tego dodać ostrzeżenia Ministerstwa Spraw Zagranicznych, że obywatele polscy nie mogą liczyć na pomoc konsularną na terenie Naddniestrza to można było zwątpić w sens odwiedzenia tego miejsca. Jednak nauczony doświadczeniem, że nie do końca warto wierzyć we wszystko co się czyta i słyszy postanowiłem kiedyś tam zawitać. Idealną okazją postawienia stopy w Tyraspolu była wyprawa po mołdawskich winnicach jaką zaplanowałem na jeden z przedłużonych weekendów 2019 roku.
Czym jest Naddniestrze?
Próżno szukać Naddniestrza a dokładniej Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej na mapach Europy. Choć formalnie takiego kraju nie ma, to jednak ten skrawek ziemi wciśnięty między Mołdawią a Ukrainą posiada wszystkie atrybuty państwa. Są tu granice w uzbrojonymi pogranicznikami oraz celnikami, jest lokalna waluta, parlament, prezydent, policja i wojsko a nad głowami powiewają naddniestrzańskie flagi. Populacja wynosząca 550 tyś mieszkańców jest mniej więcej równo podzielona pomiędzy Rosjan, Mołdawian i Ukraińców.
Historia powstania tego quasi państwa sięga roku 1990, kiedy to w rozsypkę poszedł Związek Radziecki a na jego zgliszczach zaczęły odradzać się wcześniej istniejące choć już trochę zapomniane kraje. Między innymi o swoje narodowościowe aspiracje upomniała się Mołdawia. Niestety rewolucja jest gorszą siostrą ewolucji, która niesie ze sobą natychmiastowe, burzliwe i często nieprzemyślane zmiany. Jedną z nich było wprowadzenie języka rumuńskiego jako jedynego i bezwzględnie obowiązującego na terenie nowego państwa mołdawskiego. Problem polegał na tym, że w granicach obecnego Naddniestrza bardzo dużą grupę stanowili przesiedleńcy ze Związku Radzieckiego, którzy władali tylko językiem rosyjskim. Gdy do tego dodamy bardzo silne ruchy świeżo powstałych, mołdawskich bojówek nacjonalistycznych to mamy gotową receptę na konflikt.
W świetle tych (i nie tylko tych) wydarzeń Naddniestrze ogłosiło, że pozostaje w granicach ZSRR. Niestety dla Naddniestrza „Kreml” miał wówczas dużo ważniejsze problemy związane z rozpadem swojego imperium niż ratowanie tego skrawka ziemi pozbawionego broni atomowej, gazu i ropy. W tym samym czasie nowo powstałe państwo Mołdawskie zwróciło się o pomoc do Rumunii, ale w Bukareszcie leczyli rany po obaleniu rządów Nicolae Ceausescu, więc wprowadzenie rozwiązań siłowych pozostało tylko kwestią czasu. Tak oto doszło do otwartego konfliktu, w którym ginęli ludzie po obu stronach, ale społeczność międzynarodowa uznała to za wewnętrzy problem Mołdawii. Ostatecznie w 1992 roku ogłoszono rozejm, ale żadne z państw, na czele ze wspierającą Naddniestrze Rosją, nie uznało niepodległości tego mini kraju. Czyli mamy tam granice, ale na mapach ich nie ma, bo oficjalnie jest to Mołdawia. Trochę zaklinanie rzeczywistości, ale taka właśnie jest polityka.
Jak dojechać.
Naddniestrze jest „krajem” tranzytowym między mołdawskim Kiszyniowem a ukraińską Odessą. Jeżeli na punkt docelowy przyjmiemy „stolicę”, czyli Tyraspol to najłatwiej i najtaniej jest dojechać z Kiszyniowa busikiem, który nazywany tu jest marszrutką. Podróż trwa około półtorej godziny a koszt takiej przyjemności wychodzi w granicach 40 MDL. W naszym przypadku było trochę inaczej, ponieważ Mołdawię zwiedzaliśmy wynajętym samochodem, więc do Tyraspola udaliśmy się właśnie takim sposobem.
Na „granicy” ustawiliśmy się grzecznie w kolejce i powolutku dojeżdżaliśmy do okienka odprawy. Po dotarciu do pogranicznika wskazano nam parking i wytłumaczono (po rosyjsku) jakie formalności musimy zaliczyć. Pomimo sporych luk w znajomości języka Gogola, Dostojewskiego i Puszkina, mundurowi byli dla nas bardzo mili. W pierwszej kolejności musieliśmy pójść do okienka, gdzie wydawane są małe karteczki, które zostaną nam odebrane przy wyjeździe. Jest to dosyć ważny dokument, którego dobrze jest nie zgubić. Pan zadał kilka pytań i był bardzo zdziwiony, że przyjechaliśmy na kilka godzin do Tyraspola samochodem. Wytłumaczył, że prawie wszyscy turyści (Mołdawianie to nie turyści) przekraczający granicę samochodem traktują Naddniestrze jako „kraj” tranzytowy w drodze nad ukraińskie wybrzeże Morza Czarnego.
Po zdobyciu bezcennej, choć w rzeczywistości bezpłatnej karteczki musieliśmy wykupić jeszcze winietę, upoważniającą do korzystania w tutejszych dróg. Drugi pogranicznik, gdy zobaczył, jak zaczynam się motać i bez celu krążyć między barakami, zawołam mnie głośnym „Poljak sleduj za mnoj”. Ruszyłem więc za moim przewodnikiem, który zaprowadził mnie do właściwego baraku. W środku było kilku kierowców, którzy z niezwykłą starannością wypełniali jakieś dokumenty. Mój „przewodnik” wziął dokumenty naszego samochodu i zniknął za ścianą, gdzie wstęp zarezerwowany jest dla „staff only”. Nie muszę dodawać, że napis na drzwiach był wydziergany cyrylicą. Po pięciu minutach zapytał mnie, a właściwie stwierdził, że naddniestrzańskich rubli to pewnie nie mam. Oczywiście takowych nie miałem. Więc dostałem pytanie dodatkowe – „A u was moldawskije diengi”. Zgodnie z prawdą przytaknąłem. Więc opłata za winietę została przeliczona na mołdawskie MDL, a ja złożyłem podpis pod wypełnionym już przez uprzejmego urzędnika dokumentem. Uzbrojony we wszystkie niezbędne papierki, mogłem ruszyć na podbój Naddniestrza.
Pieniądze
Na terenie Naddniestrza środkiem płatniczym są ruble naddniestrzańskie. Sporą sławę tutejsze ruble zdobyły za sprawą plastikowych, kolorowych żetonów, które zastępowały znane na cały świecie monety. Chodziło o zwykłe oszczędności, ale również o ominięcie formalności. No bo który kraj oficjalnie wyprodukuje monety dla Naddniestrza, którego formalnie nie ma. W takiej sytuacji najlepiej wpuścić do gry „polskiego cwaniaka”, który potrafił załatwić już nie takie rzeczy. Więc nasza szacowna Mennica Państwowa natłukła plastikowe żetony w nominałach rublowych i kopiejkowych. Pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, ale jeden z takich „transportów” został zatrzymany na Ukrainie, powodując nie mały dyplomatyczny zgrzyt. Nie będę ukrywał, że sam chciałem zdobyć na pamiątkę kilka takich kolorowych żetonów, jednak w drugiej połowie 2019 roku było to już prawie niemożliwe. W obiegu są już tradycyjne monety a ich plastikowe odpowiedniki zostały systematycznie wycofane.
W związku z tym, że formalnie takiej waluty niema, więc korzystanie w kart płatniczych praktycznie jest niemożliwe. Także z pod bankomatu odejdziemy z niczym. Co prawda możemy udać się do banku i tam wypłacić z karty euro lub dolary, ale nie wiem jaka może być prowizja za taką transakcję. Dlatego zdecydowanie polecam zabranie gotówki. Na każdym rogu są kantory, w których swobodnie wymienimy euro, dolary, hrywny, ruble i mołdawskie leje. Kursy są do siebie bardzo zbliżone, więc ryzyko wdepnięcia na minę jest minimalne.
Ceny w Tyraspolu są zbliżone do tych w Kiszyniowie. Jest trochę drożej, ale wynika to bardziej z różnić kursowych między tutejszym rublem a mołdawskim lejem.
Co z tym Leninem i skansenem ZSRR
Jak pisałem na początku, Naddniestrze miało być skansenem ZSRR, w którym myśl Lenina jest wiecznie żywa. To właśnie takie opisy rozbudzały moją wyobraźnię i chęć zobaczenia krainy z czasów słusznie minionych, gdzie czas się zatrzymał. A jak naprawdę wygląda Tyraspol, w końcówce lata 2019?
Muszę przyznać, że mocno się rozczarowałem tym co tam zastałem. Dla jasności dodam, że rozczarowanie dotyczyło BRAKU obcowania ze „skansenem komunizmu”. Niestety wielu blogerów mocno naciąga rzeczywistość chcąc pokręcić statystyki swoich wpisów. Mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że Naddniestrze to zwykły „kraj” wschodniej Europy. Oczywiście widać tu ślady bytności ZSRR, ale czy jeden czołg, postument Lenina oraz trochę zwiększona ilość flag, mają być świadectwem zatrzymania czasu w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku? Wystarczy pojechać na Białoruś czy Ukrainę, by takich pomników zobaczyć całą masę. Być może napisy w języku rosyjskim mogą u niektórych turystów przywoływać wspomnienia do byłego ZSRR, ale jest to zbyt duże uproszczenie.
Współczesny Tyraspol jest zwyczajnym miastem, jakich jest dużo w tej części Europy. Powiem więcej, dla mnie Tyraspol jest dużo ładniejszy a na pewno czystszy od Kiszyniowa. Widać sporą ilość nowo powstających budynków i remontowanych chodników. Siedząc w knajpach ma się wrażenie jakby człek był w jakimś zachodnioeuropejskim kraju, na szczęście …….. ceny są dużo atrakcyjniejsze. Pomimo tego można tu troczę poczuć ten swojski, wschodni klimacik, choćby za sprawą wszechobecnych budek ze schłodzonym krasem chlebowym. Swoją drogą wyśmienicie gasi pragnienie. Ludzie też są bardzo mili a czasami potrafią bardzo zaskoczyć swoją otwartością. Na przykład pewna młoda mama spacerująca z córką, gdy usłyszała nasze rozmowy, podeszła do nas i zostaliśmy obdarowani …… cukierkami. Spytała skąd jesteśmy i powiedziała, że turyści są tu bardzo mile widziani i dobrze by było gościć ich tu więcej.
Jedną z niewielu oryginalnych atrakcji Tyraspolu jest odwiedzenie destylarni KVINT, gdzie są produkowane znane i chwalone przez znawców koniaki. W ramach ciekawostki dodam, że jest to pewnie jedyne miejsce w całym Naddniestrzu, gdzie możemy spotkać więcej turystów. Pisząc więcej mam na myśli 5-6 osób. Są tu organizowane godzinne przechadzki po zakładzie, podczas których zostaniemy zaznajomieni z technologią produkcji koniaku. Dodam, że pod marką KVINT produkowane są też wina.
Jedną z ciekawostek, która od razu rzuca się w oczy to niezliczona ilość miejsc nosząca nazwę SHERIFF. Pod tym logiem mamy stacje benzynowe, apteki, restauracje oraz sklepy spożywcze. Najokazalszą budowlą z tym samym logo jest nowoczesny stadion piłkarski. Sheriff Tyraspol nieprzerwanie od kilu lat zdobywa mistrzostwo …… Mołdawii. Czyli z jednej strony Naddniestrze odseparowało się od Mołdawii, ale piłę kopią w jednej lidze. Zresztą w piłkę kopaną rodzą sobie całkiem dobrze, o czym przekonała się w 2017 roku Legia, którą właśnie Sheriff wyrzucił po za burtę europejskich pucharów.
Czy watro tu przyjechać?
Na tak postawione pytanie każdy powinien sobie odpowiedzieć sam. Zabytków to tu nie ma, po za twierdzą w Benderach. My tam nie zdążyliśmy dojechać, więc się nie wypowiadam. Sam Tyraspol niczym się nie wyróżnia od wielu posowieckich miast. Może tylko tym, że w związku ze sporymi inwestycjami zaraz będzie dużo nowocześniejszy. Jak pisałem wcześniej, poszukiwacze „Lenina” i „wspomnienia ZSRR” będą zawiedzeni. Jednak dla sympatycznych ludzi, dobrej kuchni, orzeźwiającego kwasu chlebowego, koniaków i win KVINT oraz bardzo atrakcyjnych cen na dzień lub dwa warto tu wpaść. Nam Naddniestrze przypadło do gustu i na pewno będziemy je miło wspominać.