CANAL DU MIDI
Canal du Midi, czyli francuski ślimak!
To będzie bardzo nieoczekiwana, spontaniczna, oryginalna i bardzo nietypowa wycieczka. Jak to zwykle bywa takie podróże są wspaniałe i na długo pozostają w pamięci… Ta wyprawa, jak się można domyślać, nie była wyjątkiem. Dziś zapraszam wszystkich na 7-dniowy rejs po jednej z najpopularniejszych śródlądowych dróg wodnych we Francji! Relacja z tej niezwykłej podróży nie będzie li tylko surowym przewodnikiem po urzekająco pięknej Langwedocji, ale również opowieścią o spełnianiu z pozoru głupich, nierealnych i nieosiągalnych marzeń, odwadze, upartości oraz genialności ludzkiego umysłu. Przeczytajcie tę relację do końca, a przekonacie się sami, że czasami warto dać wpuścić się w kanał, a leczenie kanałowe u dentysty będzie kojarzyć się Wam od dzisiaj tylko i wyłącznie z Canal du Midi!
Nie mogę sobie przypomnieć… Która to już moja wizyta we Francji? Chyba nie dam rady policzyć… Kilka już tych podróży było, ale głównie do Paryża plus epizod w Strasburgu. Pierwsza wycieczka była na pewno na studiach, a potem kilka wyjazdów służbowych… Ha! Jeden wyjazd szczególnie utkwił mi w pamięci! Wypożyczonym, zdezelowanym Fordem Transitem wlokłem się z Lubina 24 godziny do Mantes-la-Jolie (ok. 70 km za Paryżem)! Trafił mi się po prostu rupieć, nie samochód. Ko(s)miczna prędkość z jaką przebyłem wtedy tę drogę powinna przejść do historii motoryzacji! Dla niezorientowanych dodam, iż 99,9% długości tej trasy to autostrada! To była ma-sa-kra!
Mimo takich przygód Francję wspominam zawsze dobrze. Paryż jest miejscem magicznym. Olśniewa, zachwyca, oczarowuje… Nawet podczas mojej piątej czy szóstej wizyty w tym mieście byłem zafascynowany architekturą, rozświetlonymi ulicami, wieżą Eiffla, kafejkami z najlepszą na świecie gorącą czekoladą, a nawet korkami samochodowymi na les Champs-Elysees o trzeciej nad ranem. Mogę śmiało powiedzieć, że Paryż znam na wskroś! Na szczęście teraz nadszedł już czas zobaczyć i poznać coś „nieparyskiego” i francuskiego jednocześnie!
Zmotoryzowani? Raczej skołowani!
Bardzo lubię jeździć samochodem. Oczywiście jako kierowca! Bycie pasażerem mnie męczy, choć wielu pewnie może być odmiennego zdania. Rozumiem to rzecz jasna, bo każdy może mieć swoje preferencje. Jednak brak „władzy” nad autem powoduje u mnie niewytłumaczalny dyskomfort związany z obniżeniem poziomu bezpieczeństwa oraz wygody podróży. Prawie zawsze, czy to siedząc jako pasażer z przodu czy z tyłu, jest za ciasno, za mało miejsca na nogi, za nudno i zbyt niebezpiecznie na drodze! Nie to żebym był jakimś wytrawnym kierowcą, a inni w tym aspekcie nie dorastali mi do pięt, ale czuję się dużo bardziej bezpiecznie trzymając stery w swoich rękach i nogach. Racjonalności w tym nie ma wiele lecz tak już u mnie jest i ciężko wyjaśnić tę kwestię.
I tym razem było tak samo. Przynajmniej 2/3 trasy do Francji trzymałem się kurczowo kierownicy, długo nie oddając nikomu panowania nad autem. Oczywiście bez postojów, odpoczynków, drzemek i mojej ulubionej gorącej herbatki z cytryną nie dałbym rady. Trudno pokonać przecież około 1700 km (!) za jednym „zamachem”, nawet najwygodniejszą furą po najlepszych drogach. Mimo przyjemności z jazdy samochodem tak długa podróż daje nieźle w kość. Najbardziej odporny organizm po prawie 24-godzinnym siedzeniu w jednej pozycji odczuwa to boleśnie. Na dodatek zabrakło trochę cierpliwości i około 200 km przed „metą” skręciliśmy z autostrady na drogi lokalne, chcąc sobie zrobić skrót. „Skrót” okazał się pomysłem nie do końca trafionym, bo droga była fatalna i wydłużyliśmy sobie trasę o jakąś godzinę. Świadomie użyłem sformułowania „nie do końca trafionym”, bo dzięki temu udało się zobaczyć wiadukt w Millau – najwyższy most na świecie! Jak to się mówi: „Nie ma tego złego…”, itd. Długość tej ogromnej konstrukcji to prawie 2500 metrów, a najwyższy filar to… 343 metry wysokości nad ziemią!!! To wyżej niż wieża Eiffla! Budowla budzi ogromny szacunek, a ściślej rzecz ujmując szacunek i podziw dla ludzi, którzy ją zaprojektowali i wybudowali. Stojąc u podnóża filarów tego ogromnego mostu, zadzierając głowę wysoko do góry pomyślałem sobie, że to chyba już bliski jest ten moment kiedy ludzkość pokona wszystkie ograniczenia jakie stawia natura… Imponujące i przerażające!
Do celu udało się dojechać jeszcze przed zachodem słońca. Niewielka miejscowość Negra, położona ok. 30 km na południowy-wschód od Tuluzy, to baza dla barek turystycznych i dla nas jednocześnie punkt startowy rejsu po Canal du Midi. Po zameldowaniu się w biurze wypożyczalni łodzi i wypełnieniu wszystkich formalności przekazują nam jedną z barek i można nareszcie wpakować walizki i udać się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia, od samego rana, czeka nas obowiązkowe szkolenie z obsługi łodzi i zasad bezpieczeństwa obowiązujących podczas poruszania się po Canal du Midi.
W następnym akapicie opowiem troszkę m. in. o tym jak wynająć taką barkę, ile to kosztuje, ile osób może się na taką łajbę „zaokrętować”, w co wyposażona jest łódka i kto może czymś takim sterować… Obiecuję! Będzie w tym zakresie sporo zaskakujących informacji. Oczywiście nareszcie ruszymy też w swój dziewiczy rejs po Canal du Midi.
Wolniej już się nie da!
Na początek zagadka! Czy ktoś się domyśli w jaki sposób pokonać 20-kilometrową trasę będąc cały dzień w podróży po całkowicie płaskim terenie? I jeszcze w dodatku pokonując tę trasę nie korzystać z tak zwanych „powolnych” środków transportu, takich jak np. rower, wóz drabiniasty, furmanka z węglem, osiołek czy nawet… własne nogi?! Mission impossible? Ależ possible! Nic prostszego! Wystarczy wypożyczyć sobie barkę turystyczną i popłynąć po Canal du Midi!
Takie tempo poruszania się po kanale „zawdzięczamy” przede wszystkim „zawrotnej” prędkości osiąganej przez barkę (max. 8 km/h) oraz pokonywaniu licznych śluz wodnych, składających się czasami nawet z trzech lub czterech komór! Na 118 kilometrowej trasie, którą przepłynęliśmy w ciągu 7 dni – z Negry do Argens, takich śluz jest w sumie 65, czyli średnio co około 2 km jest przymusowy postój na pokonanie różnicy w poziomie wody na kanale!
Zaraz po śniadaniu przywitał nas instruktor, który szczegółowo zapoznał całą załogę z wyposażeniem barki, podstawowymi zasadami bezpieczeństwa i swoistego savoir-vivre obowiązującego podczas poruszania się po Canal du Midi. Oczywiście „na deser” odbyło się praktyczne szkolenie ze sterowania barką. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że taką łajbą może sterować… każdy pełnoletni obywatel tego świata! Nie jest potrzebny skiper, a kapitana wybiera się spośród pasażerów łodzi. Nie ma obowiązku posiadania żadnych uprawnień, licencji, pozwoleń, patentów, itp. świstków. Wystarczy dowód osobisty lub paszport! No i kasa oczywiście!
Impreza do tanich nie należy. Z wczasami nad naszym Morzem Bałtyckim na pewno ciężko jest w tym przypadku konkurować. Ale jeśli porównać to na przykład do wyjazdu na narty w Alpy to może się okazać, że koszty są porównywalne. Wypożyczenie barki na 10 osób na tydzień czasu w okresie końcówka sierpnia to jest to kasa na poziomie 2800–3000 EUR. Poza sezonem jest oczywiście taniej – od 2000 EUR w okresie marzec/kwiecień lub październik/listopad do 2500-2600 EUR w okresie maj/czerwiec lub wrzesień. Jest również możliwość wynajęcia mniejszej barki, np. na 5 osób – wtedy koszty kształtują się mniej więcej na poziomie 900-1400 EUR poza sezonem i 1600-1750 EUR podczas lata. Podane ceny zawierają już koszty ubezpieczenia, butli z gazem, pościeli, wyposażenia kuchni, itp. sprzętu. Jednak dodatkowo w budżecie takiej wyprawy uwzględnić trzeba koszt paliwa do łodzi (na tydzień czasu ok. 250 EUR), opłaty portowe (tylko w przypadku noclegów przy „uzbrojonym” w toalety, energię i wodę nabrzeżu), koszty wyżywienia oraz opłaty za korzystanie z opcjonalnego wyposażenia łodzi, na przykład… roweru! Dość szczegółowe informacje na temat typów łódek i opłat można znaleźć na stronie internetowej: www.locaboat.com
Nareszcie wyruszyliśmy! Pierwszy etap rejsu to blisko 20. kilometrowy odcinek z Negry do Port Lauragais. Poruszamy się w ślimaczym tempie, bo na trasie jest kilka śluz – większość jednokomorowych, ale zdarzają się również dwu- i trzykomorowe. Jednak już po pierwszych kilometrach człowiek przyzwyczaja się do prędkości i dochodzi szybko do wniosku, że byłoby grzechem płynąć w szybszym tempie. Zza burty rozciągają się bowiem przepiękne widoki, pocztówkowe wręcz krajobrazy, niezwykła roślinność, senne i zdawałoby się wyludnione wioski, pola pełne kwitnących słoneczników… Barka delikatnie i dość cicho sunie po wodach kanału. Dzięki temu trochę słychać tę ciszę dookoła, czuć niezmącony spokój i sielankę rozgrywającą się na naszych oczach kiedy mijamy nieliczne zagrody wiejskie. Jedyny hałas, który „rozrywa” tę ciszę to subtelny odgłos fal rozbijających się lekko o brzegi kanału oraz szumiące drzewa, których gałęzie zwisają nad wodą, tworząc czasami zdumiewającej urody zielone tunele… Porównanie do ślimaka ma jeszcze jedno zastosowanie w przypadku Canal du Midi. Szlak, którym płyniemy jest równie zakręcony jak ten przywoływany już mięczak zawinięty w swoją muszlę! Nasza łajba co raz musi skręcać łagodnie lub całkiem ostro to w prawo, to w lewo… Koryto kanału jest bardzo kręte, pełne meandrów i przewężeń, co powoduje że nurt wody jest bardzo słaby, dorównując tym samym ślimaczącej się łodzi.
W stolicy cassoulet!
Noclegi w czasie rejsu po kanale to jest ciekawostka! Nie ma żadnego obowiązku dopływania i nocowania przy betonowych i uzbrojonych w wodę, energię i toalety przystaniach. Barkę można „zacumować” praktycznie w każdym miejscu przy brzegu, uważając tylko na to, aby nie uszkodzić drzew lub uregulowanego drewnianymi kołkami brzegu kanału. Cały sprzęt potrzebny do „zacumowania” jest na wyposażeniu łodzi, więc technicznego problemu nie ma w ogóle! Fal nie ma, więc łódka nie ukołysze do snu. Są za to słynne francuskie wina, które skutecznie pomagają „odpłynąć” do białego rana.
Drugi dzień rejsu zaczyna się pochmurnie, ale dzięki temu pstrykam fotki, które nareszcie nie są „sprane” od oślepiającego słońca. Trasa z Port Lauragais do Castelnaudary – stolicy regionalnej potrawy cassoulet – jest krótsza niż poprzedniego dnia, ale za to więcej jest do pokonania śluz i czasowo wychodzi na to samo. Innymi słowy – cały dzień w podróży.
Kanał Południowy, bo tak na język polski tłumaczona jest nazwa Canal du Midi, to majstersztyk wodnej inżynierii śródlądowej. Kanał otwarto 330 lat temu (!) i działa nieprzerwanie do dziś. Wraz z upływem lat zmieniła się jedynie funkcja kanału – z czysto handlowej i wojskowej na turystyczną. Szaleńczy, jak na owe dawne czasy, pomysł skrócenia sobie drogi wodnej z Atlantyku na Morze Śródziemne przez ponad 400-kilometrowy ląd był najpewniej uznany za porywanie się z przysłowiową motyką na słońce! Jednak, nieco uogólniając, człowiek to przecież uparte i często przekorne stworzenie! No i jeden taki śmiałek uparł się i wybudował ten kanał w ciągu… 20 lat. Szkoda tylko, że kilka lat przed zakończeniem dzieła swojego życia umarł, a jeszcze wcześniej zdążył zbankrutować. Cóż… Jak się czasami okazuje wielkie idee i wielkie dzieła wymagają jeszcze większych poświęceń! Ja mam tylko nadzieję, że podobny los nie spotka naszego rządu przy budowie naszych autostrad!
Gdy się płynie taką turystyczną barką po spokojnych wodach kanału trudno dostrzec na pierwszy rzut oka genialność i niezwykłość tej budowli. Ot, po prostu trochę wody szerokiej na kilkanaście metrów, trochę drzew i krzaków na brzegach, równo przystrzyżona trawka, kilka mostów… Owszem widać oryginalne śluzy, kiedyś drewniane, ale od czasów rewolucji przemysłowej wymienione na żelazne i działające bez zarzutu do dziś. No, ale na Kanale Augustowskim też mamy fajne śluzy, więc czym tu się zachwycać?! Otóż jest czym! Okazuje się, że wszystko co się tutaj widzi na kanale i wokół niego nie jest dziełem przypadku lecz efektem przemyślanego i bardzo innowacyjnego jak na owe dawne lata projektu. To zresztą było pierwsze tego typu przedsięwzięcie na świecie zrealizowane z takim rozmachem i na tak ogromną skalę. Trzeba pamiętać, że na przykład Kanał Sueski czy Kanał Panamski to ledwie pra pra pra prawnuczkowie Canal du Midi.
Oczywiście pomysł przekopania kanału o długości kilkuset kilometrów już sam w sobie był innowacyjny. Dzięki temu nie trzeba było przecież opływać całego Półwyspu Iberyjskiego i narażać się na ataki piratów w Cieśninie Gibraltarskiej, żeby dostać się na wody Morza Śródziemnego, a dalej do Włoch, Grecji i Afryki Północnej. Jednak to co było w tym projekcie najbardziej pomysłowe i jak się również okazało stało się rozwiązaniem ponadczasowym to skorzystanie z możliwości jakie daje natura i środowisko, aby rozwiązać problemy z utrzymaniem i konserwacją tego szlaku wodnego. Wzdłuż całej trasy, po obu jej brzegach posadzono tysiące drzew, które spełniały mnóstwo praktycznych funkcji i zapewniły żeglowność kanału przez setki lat! Dzięki temu zabiegowi korzenie drzew zapobiegały podmywaniu i obsypywaniu brzegów, a liście spadające do wody i osiadające na dnie były naturalnym „dywanem” i swoistego rodzaju izolacją przed przepuszczaniem wody do gruntu. Liściaste gałęzie topoli, cyprysów, sosen i platanowców chroniły konie i ludzi przed upałami oraz znacznie zmniejszały odparowanie wody. Proste to wszystko, prawda? I w dodatku jakie skuteczne i naturalne!
Po całym dniu rejsu dopływamy do Castelnaudary – kilkutysięcznej miejscowości z szerokim rozlewiskiem i jednym z głównych portów na całej trasie. Zacumować można przy betonowym nabrzeżu, przy którym jest możliwość podłączenia się do skrzynek z energią elektryczną oraz wodą i można skorzystać z toalet i pryszniców. Oczywiście wszystko odpłatnie – dostęp do wody, energii i sanitariatów za zryczałtowaną opłatą ok. 15 EUR/osobę/dzień. Jeśli ktoś nie chce płacić może zacumować w każdym innym miejscu, co czyni zresztą zdecydowana większość turystów. Tylko się zastanawiam gdzie oni się myją i chodzą do toalety?
Miasteczko słynie z regionalnej potrawy cassoulet – ciężkiej, tłustej i sycącej mieszanki białej fasoli, wieprzowiny, kiełbasy, kaczki, czerwonego wina i różnorodnych przypraw. A podaje się to wszystko w cassole – ceramicznym naczyniu, w którym zapieka się to danie, a wyprodukowanym również w tej miejscowości. Trzeba przy tej okazji też wspomnieć, że 20 kilometrów dalej – w mieście Carcasonne – też podają cassoulet, ale ci z Castelnaudary uważają to już za profanację, bo zamiast wieprzowiny dodają tam jagnięcinę i drób. Śmieszni ci Francuzi… To tak jakby nie zjeść schabowego panierowanego bułką tartą w Toruniu tylko dlatego że ten w Bydgoszczy jest obtaczany zawsze w mące! Paranoja jakaś! Mimo tych lokalnych antagonizmów jutro wpływamy do Carcasonne i przekonamy się sami czy mają się o co kłócić.
Kanałowy savoir-vivre
Dobre maniery, pewnego rodzaju ogłada i znajomość obowiązujących reguł to wiedza absolutnie niezbędna w czasie rejsu po Canal du Midi! Jak już wspominałem nikt tu nie potrzebuje żadnych patentów czy innych zezwoleń do sterowania barką, ale jednocześnie wszyscy wymagają zdrowego rozsądku i przestrzegania kilku prostych zasad i obyczajów panujących na tych wodach. Oto 10 (wybranych) kanałowych przykazań:
1. Utrzymywanie kursu środkiem kanału, jeśli nie płynie nic z naprzeciwka lub ktoś nie chce nas wyprzedzić-na szczęście nie zdarzają się kanałowi piraci rozpędzający się do szaleńczych 10 km/h!
2. Na kanale obowiązuje ruch prawostronny przy mijaniu łodzi.
3. Zalecane jest utrzymywanie stałej i możliwie niskiej prędkości łodzi, aby powstające fale nie podmywały mocno brzegów kanału – zalecana prędkość to 5-6 km/h
4. Do komory śluzy mogą wpłynąć maksymalnie dwie jednostki pływające.
5. Barki wpływają do komory śluzy według kolejności zameldowania się przy śluzie.
6. Łodzie nie mogą zahaczać i łamać gałęzi i krzewów rosnących przy brzegach.
7. Nie można pływać barką po kanale po godz. 19:00.
8. Nie można kąpać się w wodach kanału (głównie ze względu na szkodliwe bakterie wydzielane przez nutrie), a tym bardziej skakać do wody z mostów – a mimo tego są tacy nawiedzeni agenci!
9. Zasada niezaśmiecania wód kanału ani jego brzegów jest sprawą oczywistą dla wszystkich.
10. Cumowanie nie jest możliwe w trzcinach lub miejscach oznaczonych „No mooring”.
Proste to wszystko i niezbyt restrykcyjne, prawda? No i tak można sobie spokojnie podróżować przez cały dzień, bez stresu, w ciszy i spokoju, leniuchując ile się da! Zamieszanie robi się tylko przy pokonywaniu śluz, gdy praktycznie załoga w komplecie zaangażowana jest w przeprowadzenie całej operacji. Jedni przecież muszą zacumować łajbę do brzegów komory śluzy, inni zaś uwijają się w tym czasie przy rozwieszaniu gumowych odbijaczy chroniących burtę łódki przed uderzaniami o kamienne brzegi komory śluzy bądź kadłub innej barki. No i w takich momentach kluczową rolę odgrywa „kapitan” statku, który koordynuje pracę wielu osób i w odpowiednim czasie wydaje „rozkazy”. Najlepiej zatem, jeśli na „kapitana” nie wyznaczy się człowieka „z pierwszej łapanki” tylko kogoś kto ma głowę na karku i niczym dyrygent będzie kierował swoją orkiestrą. A tak na marginesie to taki rejs na barce może być świetnym treningiem umiejętności przywódczych i współpracy w grupie. Kto wie… Może w przyszłości jakąś firmę trzeba otworzyć i uczyć ludzi ”menadżerki” na Canal du Midi?
Późnym popołudniem dopływamy do największej atrakcji turystycznej na trasie rejsu – Carcassonne. Niewielkie miasteczko z naprawdę ogrooooomnym zamkiem! Carcassonne posiada całkiem spory port-przystań dla takich barek jak nasza i to w samym centrum miasta, tuż obok stacji kolejowej, mnóstwa sklepów i restauracji. W porcie jest oczywiście możliwość podłączenia energii, zatankowania wody i paliwa, czyste sanitariaty i prysznice. Jednym zdaniem: Francja-elegancja! Stawka standardowa: 15 EUR/osobę/dzień.
Po zacumowaniu, zatankowaniu i zjedzeniu obfitej kolacji wyruszyliśmy „w miacho”. Carcassonne to największy w Europie średniowieczny kompleks urbanistyczny, więc jest gdzie chodzić i jest tutaj co zwiedzać. Jednakże wszystkie w mieście drogi, deptaki, chodniki i ścieżki prowadzą w jedno miejsce: do La Cité – średniowiecznej fortecy, warownego zamczyska położonego na wzgórzu górującym nad miastem. Dziś mamy okazję zobaczyć zamek nocą i polecam wszystkim turystom ten widok. Coś pięknego! A to co jest tutaj najdziwniejszego to to, że nikt nie zamyka tego wszystkiego na cztery spusty o 18.00! Wręcz przeciwnie! To wieczorem dopiero zaczyna się życie na zamku! Mnóstwo turystów, wszystkie sklepy z pamiątkami otwarte, restauracje funkcjonują „do ostatniego gościa”, nawet wesołe miasteczko dla dzieci jest… wesołe! A teraz wyobraźmy coś takiego na zamku w Malborku… No way! Za smutnym krajem chyba jesteśmy na takie atrakcje. Szkoda!
Całodniowo, zamkowo, odlotowo!
Zamek w Carcassonne jest przeogromny! Przy nim nasz Malbork czy Wawel to zaledwie jego młodsi braciszkowie. No, ale jeśli mówimy o tym, że budowla ta stała tutaj i broniła jego mieszkańców już w VI w. n.e., a do zamku można wejść poprzez 52 bramy(!), to co tu się dziwić, że wzięło mnie na takie porównania! Zamek za samą wielkość i wiekowość powinien być już wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO! Ale najpewniej zamczysko spełnia wszystkie kryteria kulturowe decydujące o wpisaniu na tę listę, więc objęcie warowni ochroną UNESCO było tylko czystą formalnością.
Na zwiedzanie Carcassonne trzeba poświęcić dużo czasu, stąd nasz rejs po Canal du Midi na razie został przerwany i dwie noce cumujemy w tutejszym porcie. Zresztą to nawet dobrze dla naszego samopoczucia, bo po tych kilku dniach „rejsowania” jest nareszcie jakieś urozmaicenie i odskocznia od życia na pokładzie barki. Jednak wilkiem morskim to ja raczej już nie zostanę! Co więcej, nawet miano wilczka kanałowego byłoby chyba w moim przypadku mocnym nadużyciem. Tak to już z nami jest – mieszczuchami, czy jak kto woli – szczurami lądowymi!
W dzień forteca prezentuje się równie imponująco jak po zmroku. Nie ma już co prawda tego owianego aurą tajemniczości klimatu jak wieczorem i w nocy, choćby ze względu na nieprzebrane tłumy turystów, ale spokojnie można cofnąć się w czasie do epoki średniowiecza. Wąskie uliczki, surowe kamienne mury obronne, brukowane ulice, liczne baszty i wieżyczki bez okien i drzwi, budynki o grubych ścianach z naturalnego i ciosanego kamienia… Takie obrazy na trwale odciskają się w pamięci takiego turysty jak ja i obiecuję, że w Waszej również się odbiją, jeśli tylko odwiedzicie Carcassonne!
Poniżej przedstawiam kilka ciekawostek na temat Carcassonne, o których udało mi się dowiedzieć zwiedzając zamek i przeczytać w przewodnikach:
* rocznie Carcassonne odwiedza ponad 3 miliony turystów! (dla porównania nasz królewski Wawel odwiedza rocznie nieco ponad 1 milion turystów);
* do zamku można wejść jedną z 52 bram, a dostępu do zamku strzegło ponad 50 baszt strażniczych;
* mury obronne mają łączną długość… 3 kilometrów;
* wejście na teren warowni jest…. bezpłatne;
* górny zamek, czyli La Cité stanowi największy w Europie w pełni zachowany średniowieczny kompleks urbanistyczny;
* w połowie XIX wieku francuski rząd przeznaczył twierdzę do… rozbiórki, ale szczęśliwie porzucono ten pomysł;
* zamek był kilkukrotnie planem filmowym dla produkcji rodem z Hollywood; najsławniejszy film, który tu nakręcono to „Robin Hood Książę Złodziei” z Kevinem Costnerem;
* warownia znajduje się od 1996 roku na liście UNESCO;
* jak przypomniała mi ostatnio ”marianka” (koleżanka-geoblogowiczka) Carcassonne to również nazwa bardzo popularnej strategicznej gry planszowej i komputerowej – autor tworząc zasady tej gry oczywiście zainspirował się tą monumentalną fortyfikacją i jej historią.
Alarm! S.O.S! Człowiek za burtą!
A było tak spokojnie do tej pory… Cała załoga została najwyraźniej uśpiona leniwym tempem tego rejsu. Wszyscy, bez wyjątku, straciliśmy czujność i zapomnieliśmy o podstawowych zasadach bezpieczeństwa! Karygodne!!! Jedno z dzieci, 5-letnia dziewczynka, bawiła się na rufie barki ze swoimi rówieśnikami, potknęła się i wpadła do wody. Bez kamizelki ratunkowej!!! Trzeźwość umysłu jednego z dzieciaków sprawiła, że zaalarmował on natychmiast dorosłą część ekipy i wszyscy rzucili się na ratunek dziecku… Ależ to był strach! Ależ emocje! I jaka ulga, że wszystko skończyło się szczęśliwie! Ze strachu serca łomotały nam jak młot pneumatyczny na remontowanym odcinku betonowej autostrady! Jakiż to był dar niebios, że akurat barka stała w kolejce do śluzy, a nie płynęła! Dziewczynce nic na szczęście poważnego się nie stało. Opiła się trochę wody i była bardzo wystraszona. W wodzie była tylko chwilę, ale pewnie uraz pozostanie do końca życia… Takie doświadczenie to nauczka dla wszystkich rodziców, aby nie spuszczali własnych dzieci ze swoich naiwnych i beztroskich oczu w obliczu takich poważnych zagrożeń! Uff… Proszę wybaczcie ten umoralniający ton, ale sami wiecie-rozumiecie trudno zachować spokój już na samo wspomnienie tej historii.
Carcassonne opuściliśmy rano, a całe to nieszczęsne wydarzenie miało miejsce późnym popołudniem. Do tego czasu rejs trwał bez niespodzianek i znów mogliśmy podziwiać uroki Canal du Midi. Największą atrakcją było dziś pokonanie potężnej śluzy zbudowanej z czterech komór. Widok niesamowity, ogłuszający huk wody i prawie godzina stracona na przepłynięcie około… 100 metrów. Takie atrakcje tu mieliśmy!
Godzina to mnóstwo czasu. Dorośli uwijają się oczywiście przy śluzie, a dzieci w tym czasie nudzą się jak mopsy. W takiej chwili wybawieniem są… rowery. W ogóle taki jednoślad to jest rzecz niezbędna na takiej łajbie. Oprócz funkcji wypełniacza czasu dla nudzących się i marudzących dzieciaków rower spełnia podczas takiego rejsu również bardzo praktyczne zadania. Przydatny jest szczególnie o poranku, gdy trzeba podjechać do najbliższego sklepu po świeże bułeczki na śniadanie. Nie zawsze jest bowiem przysłowiowy „rzut beretem” do tak zwanej cywilizacji, a chrupiące i wyjęte dopiero co z pieca pieczywo na dobry początek dnia to dla podniebienia rozkosz. Przecież śniadanie to najważniejszy posiłek dnia!
My jeszcze odkryliśmy, że są jeszcze przynajmniej dwa interesujące i praktyczne zastosowania roweru, który przecież wypożyczyliśmy w dniu zaokrętowania za „symboliczne” 40 Euro! Inwestycja musiała zatem bezwzględnie się zwrócić! A że „Polak potrafi” to wpadliśmy na pomysł, aby codziennie po dopłynięciu do kolejnego etapu podróży wsiadać na rowerek i jechać po jeden z naszych samochodów zaparkowanych w miejscu, z którego rano wypływaliśmy. Tak więc jeden z kierowców miał codzienną ok. 15-20 kilometrową przejażdżkę po autko, które późnym popołudniem i wieczorkami służyło nam do wypadów do nieco oddalonych od kanału miejscowości, gdzie ani spacerkiem ani rowerkiem byśmy nie dotarli. Takim oto sposobem mieliśmy możliwość zwiedzenia wielu lokalnych atrakcji turystycznych lub podjechać do pobliskiego miasteczka na kolację a’la carte! Inna sprawa, że samochód był również nam niezbędny po dopłynięciu do końca rejsu. Trzeba było przecież „ściągnąć” pozostałe auta zaparkowane w miejscowości Negra, gdzie zaczynaliśmy podróż po Canal du Midi. To miejsce było oddalone o ponad 100 km i żeby dotrzeć do Negry trzeba byłoby wynająć jakąś taksówkę za co najmniej 150 eurasków! Główka pracuje!
Rower okazał się również naszym zbawieniem podczas niekiedy czasochłonnych postojów w oczekiwaniu na otwarcie śluzy. Szczególnie w czasie pory obiadowej, kiedy wczesnym popołudniem śluzy przez 1,5 godziny są zamknięte dla ruchu pływającego. Panie lub panowie od obsługi śluz mają wtedy siestę i nie ma szans na kontynuowanie rejsu. Siesta na południu Europy to przecież święta rzecz! My w tej przerwie zwykliśmy nie marnować czasu i jeden „ochotnik” wskakiwał na rowerek i pedałował do najbliższego sklepu po… piwko! Wypożyczenie roweru – 40 euro/tydzień, zimne piwo – 2 euro, ugasić pragnienie napojem bogów w upalnym słońcu na południu Francji – bezcenne!
Na prawo most? Na lewo most? Na wprost!
Canal du Midi to cacko architektoniczne. Nie dziwi oczywiście fakt wpisania tego wodnego szlaku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Zasługuje na to w pełni. Na całej trasie jest tak wiele obiektów inżynieryjnych godnych fotografowania, że trzeba byłoby pstrykać zdjęcia co minutę. Tak się nie da i robiliśmy fotki „tylko” co 5 minut!
Oprócz śluz największe wrażenie na mnie robiły liczne mosty. Kamienne, ceglane, drewniane, wygięte w łuk, płaskie, wąskie, szerokie, niskie, wysokie, itp. Różne, różniste… jak to mawiał kiedyś Bohdan Smoleń w kabarecie Tey. Jedno jest pewne! Nikt tego nie budował na jedno kopyto i widać było w każdym z tych mostów jakąś inwencję, myśl, chęć urozmaicenia i wyróżnienia się. Tak jakby każda z wiosek położonych nad kanałem startowała w jakimś konkursie i rywalizowała o miano najpiękniejszego mostu na Canal du Midi. Trochę szkoda tylko, że nie ma żadnego przewodnika, w którym nieco szerzej opisane byłyby perełki architektoniczne na szlaku Canal du Midi. W ogóle znalezienie jakichś informacji o kanale w języku polskim to trudna sprawa i może stąd ta niewielka popularność tej niezwykłej atrakcji turystycznej wśród naszych Rodaków.
Przeciskanie się pod mostami to osobna historia. Trzeba mieć jednak trochę wprawy w sterowaniu barką, żeby nie zahaczyć którąś burtą o ściany mostu i nie zarysować lub w inny sposób nie uszkodzić łódki i nie stracić zatrzymanej na początku rejsu kaucji na poczet ewentualnych szkód (1000 Euro!). Manewrowanie łodzią utrudnia czasami po prostu boczny wiatr, który może spychać barkę to w prawo, to w lewo i przez to trafienie długą na 10 metrów łajbą w światło wąskiego tunelu pod mostem staje się nie lada wyzwaniem dla sternika. Dacie wiarę, że w takich momentach troszkę adrenalinka podskoczyła nam kilka razy?!
Dziś już ostatni dzień rejsu. Dopływamy w ślimaczym tempie do miejscowości Argens-Minervois, gdzie znajduje się baza dla barek pływających po Canal du Midi, a dla nas ostatni port w czasie tej wycieczki. Jeszcze tylko generalne sprzątanie na łajbie, pakowanie bagaży, kolacja, pamiątkowe zdjęcia całej załogi w komplecie, ostatni nocleg w kajucie i jutro skoro świt ruszamy do Polski. Trochę się stęskniliśmy za naszym pięknym krajem i rodziną… Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!
Powrotu czas, podsumowań pora…
Mimo, że było ślimacze tempo tej ekskursji to jednak wszystko kiedyś musi mieć swój koniec. Wcześnie rano pobudka, szybkie śniadanko i w drogę! Podróż samochodem z Argens do Wrocławia zajmuje ok. 24 godzin. Wliczam tutaj postój na 4-godzinną drzemkę oraz kilka przystanków na rozprostowanie kości, bo jechać non-stop się nie da, nawet jeśli zmieniają się kierowcy. Jest to męczarnia, przyznaję. Ale czy warto tak się męczyć?! Na szczęście: WARTO!
Podobną wycieczkę polecam tym wszystkim, którym:
– zwykle, na co dzień życie ucieka w zawrotnym tempie i mają silne zapotrzebowanie na kompleksowy reset umysłu i ciała;
– nie chce się po raz dwudziesty piąty jechać na wczasy do Egiptu lub Turcji i leżeć plackiem na plaży lub walczyć od rana o leżak przy hotelowym basenie;
– zależy na ciszy, spokoju oraz na bezpośrednim i bliskim obcowaniu z piękną przyrodą, bogatą kulturą i licznymi zabytkami.
Jeśli chodzi o temat „kosztowy” takiej wyprawy to mam przygotowaną konkretną kalkulację. Policzyłem wszystkie opłaty łącznie z kosztami dojazdu samochodem do Francji, wyżywienia, wynajęcia barki, opłaty portowe i inne pomniejsze wydatki. Wyszło mi, że taka wycieczka wychodzi na osobę około 2500 zł przy założeniu, że wynajmuje się barkę na tydzień w 10 osób. Dużo? Oceńcie sami! Ja osobiście uważam, że taniej niż na wczasach w tych egipskich lub tureckich lasach. Na przykład za tygodniowe „leżakowanie all inclusive” w tym samym okresie płaci się większą kasę. Ale to przecież opłata tylko za leżakowanie, bo jeśli będąc już w tej Tunezji czy Turcji chcielibyśmy ruszyć się gdzieś poza hotel to wtedy należałoby jeszcze doliczyć do tego koszty tzw. wycieczek fakultatywnych. No i wtedy okaże się, że ten rejs po Canal du Midi to całkiem konkurencyjna imprezka. No, ale każdy liczyć potrafi inaczej, więc może ja jeszcze czegoś nie wiem lub nie przewidziałem. Zapraszam zatem do kalkulatorów lub liczydeł!
Żeby poszukać jeszcze nieco oszczędności można zastanowić się nad zabraniem ze sobą kilku artykułów spożywczych (typu makaron, ryż, przyprawy i mocny alkohol – jeśli ktoś gustuje, bo we Francji butelka wódki lub whisky kosztuje sporo), aby na miejscu nie płacić za to wszystko w twardej walucie. Gdybym teraz wybierał się na taką wycieczkę na pewno zabrałbym też rowery. Jeśli ma się miejsce w aucie to warto zabrać komplecik dla całej rodzinki – zawsze zostaje w kieszeni 40 eurasków od roweru i można sobie fajnie urozmaicić wczasy i spędzić je aktywnie.
Podsumowując, rejs po Canal du Midi to fantastyczna, nietuzinkowa i oryginalna wyprawa, która zapadnie w pamięci na wiele, wiele lat. Canal du Midi, mimo swojej pozornej monotonii, skrywa w sobie tak wiele atrakcji, że każdy znajdzie dla siebie to „coś”. Dla jednych będzie to niezmącony niczym spokój. Dla innych możliwość popływania fajną łajbą. Dla pozostałych Canal du Midi okaże się świetną okazją do poznania Francji troszkę od innej strony i zwiedzenia tej części kraju rzadziej odwiedzaną przez rzeszę turystów. Canal du Midi – dla każdego coś miłego! Jedźcie tam koniecznie!
Piękna wyprawa! W jakiej porze roku byłeś na niej?
To była końcówka sierpnia 2009 roku.
dzień dobry, my akże planujemy wybraćsie na canal du midi w końcu sierpnia , dlatego przeczessujemy internet aby dowiedziećsięjak najwięcej ( czy nie wybrać jednak burgunii)
KRÓTKO MÓWIAC MAM PYTANIE CZY NIE BYŁO ZA GORĄCO?
Hej! Było oczywiście słonecznie i dość ciepło, ale do wytrzymania. Barka płynie powoli, ale wystarczy, aby wiaterek delikatnie schładzał rozpalone głowy i ciała. Poza tym w trakcie postojów przy śluzach cumowaliśmy w cieniu platanów, gdzie panował przyjemny chłód. W Carcassonne skorzystaliśmy z miejskiego basenu, gdzie woda chyba miała temperaturę tej z Bałtyku i to był kolejny „zimny prysznic”. Wieczory są za to znacznie chłodniejsze i nie ma problemu wtedy z duchotą. Życzymy przyjemnego rejsu po Canal du Midi lub w Burgundii!
Witam.
Mam pytanie do osób które w 2017 roku pływały po canale du midi,
jak było i czy wato.pozdrawiam.
Marek
Cześć Mam pytanie czy śluzy na tym kanale są płatne . Jeśli tak to jaki jest koszt przeprawy.
Witam! Nie ma dodatkowych opłat za przekraczanie śluz. Być może te koszty ujęte w cenie wynajmu barki, ale nie jest to jednoznacznie sprecyzowane. Koszty ktoś jednak pokrywa, bo przy każdej ze śluz pracuje człowiek, zużywana jest energia elektryczna, no i są jakieś koszty eksploatacji i konserwacji śluz i kanału. No, ale z kieszeni nikt bezpośrednio nie pobiera opłat, więc nie trzeba się tym martwić.