PALAWAN

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Filipiny – Palawan

Samolot linii Air Asia dosyć twardo osiadł na płycie lotniska Puerto Princesa na Palawanie. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ zbliżaliśmy się do pięćdziesiątej godziny naszej podróży i miałem już powoli dość samolotów. Najważniejsze, że ilość startów i lądowań jest taka sama. Dziewczyny, które przyleciały tu ponad godzinę wcześniej skołowały już busa, więc jeszcze tylko jakieś… 6 godzin i dotrzemy w końcu do El Nido. Mamy już poniedziałkowe przedpołudnie i zgodnie z planem już od wczoraj mieliśmy być w El Nido, ale gdy ma się w planie podróży cztery loty to zawsze jest ryzyko, że coś może pójść nie tak i …….. poszło. Zostawiając za sobą to co złe, pakujemy się do busa i ruszamy w ostatni etap tej części wyprawy.

El Nido

El Nido jest typowym małym, zatłoczonym azjatyckim miasteczkiem. Trudno znaleźć tu ładne budynki, zadbane skwery, czy choćby fajną restaurację. El Nido jest po prostu brzydkie. Jednak w tej brzydocie jest to… coś, to czego szukam zapuszczając się w tak odległe rejony świata.  Dziesiątki trycykli w oparach spalin krążą po wąskich uliczkach przewożąc pasażerów oraz różne towary.

El Nido

 

Wąskie ulice El Nido

Do takiego trycykla można zapakować sześcioosobową rodzinę w niedzielne przedpołudnie i pojechać do kościoła. Trycykl jest również pojazdem dostawczym, którym realizowane są dostawy do sklepów i na budowy, a jak trzeba to pakuje się kury i świnie, aby opchnąć je na miejscowym targu. Oczywiście niezbędnym wyposażeniem takiego pojazdu jest klakson. Trycykl może nie mieć kierunkowskazów i lusterek wstecznych, ale bez klaksonu nie ma prawa wyjechać na drogę!

Trycykl … dostawczy

Zresztą pierwsze zderzenie z lokalnym ruchem drogowym jest dosyć intensywnym przeżyciem. Bez względu na to czy obserwujemy ulice Manili, Palawanu czy Boholu to mamy wrażenie, że panuje tu totalny komunikacyjny chaos, a rację ma większy i ten z głośniejszym klaksonem. Jednak po kilku dniach obserwacji i oswajania się z nowymi zasadami ruchu drogowego dochodzimy do wniosku, że jest tu bardzo bezpiecznie. Kierowcy jeżdżą ostrożnie, są cierpliwi i mają oczy dookoła głowy, a klakson jest rodzajem komunikatora drogowego, takim naszym „Messengerem” lub „WhatsAppem”. Jestem przekonany, że gdyby za sterami trycykli i kierownicami aut zasiedli nasi rodacy to po kilkunastu godzinach ruch na Filipinach zostałby sparaliżowany, ilość wypadków wzrosłaby o tysiące procent, a policja musiałaby stawić czoła niewyobrażalnemu wzrostowi agresji na drogach!

W El Nido na każdym rogu agencje turystyczne oferują te same wycieczki w ……. tych samych cenach! Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to spisek, kartel, a wolna konkurencja jest dławiona i należy natychmiast powołać komisję (sejmową, unijną – niepotrzebne skreślić) do zbadania tych niecnych praktyk!!! Na szczęście jest to Azja i jak komuś się nie podoba to wcale nie musi tu przyjeżdżać i kupować tych wycieczek – taka tu jest wolność.

Pracująca mama

Jest tu cała masa restauracji i barów, przed którymi w godzinach wczesnowieczornych wystawiane są grille, na których swój żywot kończą ryby, wszelkiej maści owoce morza, kurczaki oraz części wieprza. Zapachy są bardzo intensywne co pobudza nasze zmysły i niechybnie pcha nas do talerzy.

Wszechobecne dania z gryla

Po pewnym jednak czasie te zapachy mogą powodować działanie przeciwne i z racji swej intensywności mogą nas bardziej odpychać niż zachęcać do konsumpcji. Dla przyjezdnych, którym już przeje się miejscowa kuchnia, El Nido ma do zaoferowania restaurację włoską przed którą w godzinach wieczornych stoją olbrzymie kolejki, albo kuchnię…… ukraińską! Swoją drogą dla mnie jest rzeczą niezrozumiałą, aby lecieć tysiące kilometrów i wprowadzać pizzę albo…. pierogi.

Knajpa z najlepszymi rybami i owocami morza w El Nido

Wracając do kuchni filipińskiej, to z zadowoleniem muszę przyznać, że jest całkiem smaczna. Przed przylotem tutaj, czytałem wielokrotnie o słabości miejscowego jedzenia. A to, że dania są mdłe, albo słodkie i generalnie będziemy chodzili głodni. Oczywiście dla kogoś, kto posmakował wcześniej kuchni tajskiej, która dla mnie jest absolutnym numerem 1, dania filipińskie mogą wydawać się mniej wyraziste, natomiast twierdzenie, że są niesmaczne jest sporym nadużyciem. Jeśli przez dwa tygodnie nasza piątka stołowała się w różnych lokalach i tak naprawdę tylko raz weszliśmy na minę, to chyba można śmiało powiedzieć, że jedzenie jest dobre. Przecież w naszym pięknym kraju nad Wisłą częściej byśmy trafili na niejadalne korytko niż my na Filipinach. Jednym z miejscowych szlagierów jest kurczak adobo, albo chop suey.

Kurczak adobo

Absolutnym hiciorem są tutejsze owoce. Ananasy, mango i banany powalają swoimi smakami. Natomiast calamansi wyglądem przypominające malutkie limonki o smaku cytrynowo – pomarańczowym były obowiązkowym dodatkiem do dań i napojów.

Mango

Jeżeli szukamy bardziej intensywnych doznań kulinarnych to możemy spróbować ugotowanego jajka z zarodkiem kaczki lub kurczaka o nazwie balut. Przyznam szczerze, że nawet nie przymierzałem się do skosztowania tej „wykwintnej” potrawy, natomiast przy sąsiednim stoliku wyzwanie przyjął jeden Francuz.  Wyglądało to tak, że najpierw łyknął dwie szybkie lufki rumu, następnie próbował wypić płynną zawartość ze środka i…….poległ! Biedak zasmarkał się, szybko wychylił kolejną dawkę rumu i więcej nie dał rady, a powinien resztę zawartości przyprawić ostrawym sosem i schrupać w całości. Absolutnie go rozumiem, bo to co spoglądało na nas ze środka nie wyglądało apetycznie.

Balut – czy ten widok zachęca do jedzenia?

Znane nam zdanie brzmi: „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. W El Nido możemy śmiało powiedzieć, że wszystkie drogi prowadzą do portu. Jednak słowo port nabiera tu innego znaczenia, ponieważ jest to plaża, przy której cumują te charakterystyczne łódki z bocznymi pływakami (bangki). Jest to prawdziwe serce miasteczka, gdzie w godzinach porannych startują łodzie na zwiedzanie okolicznych wysp, a wieczorem wszystkie restauracje wystawiają na plaży stoliki, przy których posilając się i sącząc drinki możemy podziwiać zachód słońca.

Zachód słońca w porcie El Nido

El Nido położone jest pomiędzy wysokimi wapiennymi skałami. Widoki w perspektywy plaży są fajne, jednak zachęcam wszystkich, aby włożyli trochę wysiłku i spojrzeli na zatokę z góry. Niezapomniane doznania gwarantuje wspięcie się na zbocze góry trasą zwaną Canopy Walk.

Canopy Walk

Wejście jest niestety płatne (400 PHP od dzioba), ale warto. Przed wejściem podpisujemy oświadczenie, przechodzimy krótkie szkolenie, zapinają nas w uprząż, zakładają kaski i ruszamy w górę w towarzystwie przewodnika. Na początku idziemy po drewnianych pomostach, potem trochę wspinamy się po skałkach, by dojść to linowego mostu.

Już na początku trasy widzieliśmy sporych rozmiarów węża co wywołało u mnie palpitację serca!

 

Most linowy

Tam nasz opiekun zapina uprząż do liny i ruszamy bujając się nad dżunglą. Jeśli szczęście Wam dopisze i będziecie mogli zobaczyć grupę chińskich lub koreańskich turystów to ubaw po pachy gwarantowany. Wspomniani azjaci poruszają się praktycznie tylko i wyłącznie w grupach, bo pewnie tak lubią. Standardowy przedstawiciel tych nacji wyposażony jest w smartfon i kamerkę typu GoPro. Gdy taka gadatliwa ekipa wpada na bujający się most, trzymając w jednej ręce telefon, którym bez przerwy pstryka selfiki, a w drugiej kamerę na badylu to katastrofa pewna. Pod żadnym pozorem nie wchodzimy wtedy na most tylko spokojnie czekamy i obserwujemy jak szalona gawiedź walczy o życie przewracając się i drąc gębę. Wtedy ich opiekun rusza im na odsiecz, a oni nawet wisząc na uprzęży nie przestają nagrywać filmów i stukać selfików. Takie to zabawne żółte ludziki.

Przypinamy się do liny i w drogę

 

Nie ma się czego bać

Po drugiej stronie mostu ponownie zostajemy spuszczeni ze smyczy i ruszamy metalowymi schodami w górę. Skały na górze są ostre jak brzytwa, dlatego zbudowano tę misterną konstrukcję, aby można było cieszyć oko pięknymi widokami. Całość trasy w dwie strony powinna być zrobiona w około 45 minut, ale jak zejdzie Wam godzinka to przewodnik nie będzie kwękał.

Jeden z pierwszych widoków na zatokę

 

Metalowa konstrukcja na szczycie

 

Widok na El Nido
„Choroba filipińska”

Ruszając na Filipiny żartowaliśmy sobie, że postaramy się znaleźć źródło tajemniczej „choroby filipińskiej”, na którą jakoby zapadł nasz były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który swego czasu odwiedził ten uroczy kraj. Oczywiście termin „choroba filipińska” wymyślili ludzie z jego otoczenia, aby zatuszować ewidentną słabość ówczesnego przywódcy do napojów wyskokowych. Z trunków o niższym stężeniu warto spróbować piwa San Miguel lub nieco bardziej wyrazistego Red Horse. Dla zwolenników piw smakowych dobrą alternatywą powinien być San Miguel Lemon.

Lokalne piwa

Jednak prawdziwe źródło „choroby filipińskiej” zlokalizowane jest w trunkach zdecydowanie mocniejszych. Tutejsze rumy, giny i tequile potrafią powalić na glebę nie tylko z powodu dużej zawartości C2H6O (alkoholu), ale przede wszystkim ze względu na swoją bardzo niską cenę. Kiedy po trzech dniach spożywania piwa, jedna z naszych koleżanek zapragnęła skosztować nieco mocniejszego trunku udałem się do sklepu, aby na próbę nabyć buteleczkę rumu o pojemności 375 ml. Jakież było moje zdziwienie, gdy przy kasie usłyszałem cenę 60 PHP (ok. 5 zł)! Przecież w tej cenie chodzi piwo o pojemności 320ml!!!  Po tym jakże miłym wstrząsie ponownie wpadłem między półki i dorwałem litrową tequilę za 200 PHP (17 zł), a na deser tej samej pojemności gin za 180 PHP (16 zł). Tego wieczoru długo nie mogliśmy znaleźć drogi do naszych łóżek. „Choroba filipińska” zgarnęła swoje okrutne żniwo!

Bardzo tanie i niezłej jakości źródło „choroby filipińskiej”
Okoliczne wyspy.

Jadąc do El Nido powinniśmy, a nawet musimy wybrać się łodzią na okoliczne wyspy. W sprzedaży są cztery standardowe trasy A, B, C i D. W cenie wliczony mamy posiłek, składający się przede wszystkim z produktów zrobionych na grillu, a całość trwa około 6 godzin. Na forach internetowych trwa nieustająca polemika, która z tras jest najatrakcyjniejsza i jak to zazwyczaj bywa zdania są podzielone. Jednak można odnieść wrażenie, że trasy A i C mają więcej pozytywnych opinii od dwóch pozostałych.  Nam trudno jest się w tej kwestii wypowiadać, ponieważ zaliczyliśmy tylko tour C. W planach było zaliczenie minimum dwóch, a może nawet wszystkich, jednak na przeszkodzie stanęła nam pogoda. Nie chodzi tu bynajmniej o opady, ale o silny wiatr, który wywoływał zbyt duże fale, stanowiące poważne zagrożenie dla niewielkich przecież łodzi. Jeżeli miałbym coś powiedzieć o tej wycieczce to polecałbym ją raczej nastawionym przede wszystkim na snorkling, a osobą niepływającym radziłbym spróbować innych tras.

Czas ruszyć na okoliczne wyspy

 

Na wyspach jest mnóstwo takich malutkich plaż

 

W miejscach przy których najczęściej pływają wycieczki możemy zaopatrzyć się w napoje w takich małych sklepikach

Widoki, zatoczki i woda jak najbardziej godne polecenia jednak bardzo przeszkadzał mi natłok turystów. Wiedziałem, że na te wycieczki wybiera się sporo łodzi, jednak to co nas spotkało było sporym szokiem. Aby dostać się do poszczególnych plaż, które były w programie, pływająca z nami łódź czasami cumowała w trzecim rzędzie i pozostawało tylko pływanie wpław pomiędzy łódkami. Dlatego osoby niepływające mogły odczuwać spory dyskomfort, gdy dryfowały na falach w kapokach.  Na pewno duży wpływ na te „korki” miały wcześniejsze kilkudniowe odwoływania wypłynięć i jak morze w końcu się uspokoiło to wszyscy hurtem ruszyli na wyspy.

Jeden z „korków” przed plażą

 

Podczas wycieczki posiłek jest wliczony w cenę

Gdy jest się w kilkuosobowej grupie to lepiej byłoby się dobrze zakręcić i dogadać się na prywatne trasy. Wtedy mamy szansę na pobycie trochę w samotności na niektórych plażyczkach. Wydaje mi się, że tydzień mógłby nie wystarczyć, jeśli byśmy chcieli zaliczyć wszystkie wyspy wokół El Nido.

Takimi łodziami realizowane są wycieczki po wyspach
Plaże

Gdy ruszamy w ciepłe kraje to pobyt na plaży jest czymś oczywistym. Wokół El Nido, wyłączając wyspy, jest kilka takich miejsc, gdzie możemy pomoczyć pierdzonka w ciepłej wodzie. Plaża w samym El Nido jest średniej jakości miejscem do kąpieli, ponieważ woda jest trochę zmącona i raczej jest to port dla lokalnych łodzi niż wymarzona miejscówka do wodnych harcy. Nam najbardziej do gustu przypadła plaża Las Cabanas. Oddalona ona jest jakieś 10 minut jazdy trycyklem z centrum.

Las Cabanas

Woda tutaj jest taka jak z kolorowych folderów, zejście do wody łagodne, a dla głodnych i spragnionych znajdzie się przytulne miejsce w jednej z tutejszych knajp. W większości lokali umiejętnie dobierają stonowaną muzę, dzięki czemu nie musimy obawiać się tak charakterystycznych dla polskich plaż …. umc, umc, umc.

Tak reklamuje się jeden z barów przy Las Cabanas

 

Czasami trzeba szukać odrobiny cienia, aby się nie usmażyć w palącym słońcu

 

Z okolicznych barów dochodzi spokojna muza, więc z przyjemnością można zasiąść do piwa lub drinka

 

A może by tak grupowy selfik..?!

Jeśli zapragniemy zakosztować trochę samotności to wystarczy przespacerować się 300-400 metrów na jej kraniec i możemy wsłuchać się w szum fal i cieszyć oczy lazurem wody. Widok na okoliczne wzniesienia i wyspy na pewno pozostanie na długo w pamięci.

Łodzie na Las Cabanas

 

Dla zmęczonych chwila relaksu

 

W takiej scenerii to aż chce się na chwilę usiąść

Gdy już oczyścimy głowy z prozy dnia powszedniego, ciepłe wody przyjemnie obmyją nas swym błękitem, a nasze ciała poliże słońce to w ramach podniesienia adrenaliny możemy spróbować zjechać tyrolką (zipline). Trasa jest długości 1400 metrów, start jest ze wzgórza nad plażą i prowadzi przez zatokę na sąsiednią wyspę.  Widoki piękne, szybkość naprawdę spora, galoty pełne, a po wszystkim trzęsące się z emocji nogi, gwarantowane. Po prostu trzeba tego spróbować! Tu znajdziecie link do zjazdu.

Widok przed startem

 

Już po strachu! Widok z mety 1 400 metrowej tyrolki.

Raz wybraliśmy się na oddaloną 45 minut jazdy trycyklem Nacpan Beach i raczej nie polecam tego środka transportu, ponieważ prawie połowę drogi jedziemy drogami szutrowymi, więc w pakiecie mamy pylicę i ekstra trzepanko. Po tej uroczej przejażdżce jeszcze następnego dnia plułem czerwonym pyłem a moja ulubiona koszuleczka już się nie doprała. Lepiej trochę dopłacić i wziąć vana. Sama Nacpan Beach we wszystkich folderach jest reklamowana jako przepiękne miejsce, w którym stykają się wody dwóch zatok. Problem polega na tym, że przeciętny turysta nie ma możliwości tego doświadczyć osobiście, ponieważ idąc plażą do miejsca, w którym dwie zatoki mają się stykać stoi policja i nie pozwala na dalszą wędrówkę. Jest to trochę rozczarowujące, ponieważ człowiek jedzie w takie miejsce, aby właśnie to zobaczyć, poczuć i posmakować, a tu taki kwas. To trochę tak jak by u nas wszystkim turystom w Trójmieście mydlono oczy jak to pięknie jest w Chałupach i Jastarni, ale za Władysławowem ustawiono by szlabany i nie pozwolono jechać dalej.

Takimi zdjęciami reklamowana jest Nacpan Beach,

Wracając do tej części Nacpan Beach, po której możemy poruszać się swobodnie, to warto tu przyjechać. Plaża jest naprawdę długa i bardzo szeroka dzięki czemu, jeśli nawet wparuje tu dużo turystów to spokojnie znajdziemy tu zaciszne miejsce na wylegiwanie się. Zejście do wody jest bardzo łagodne, a przy silniejszym wietrze tworzą się całkiem spore fale, na których możemy trochę poświrować.

Taka Nacpan Beach też jest ładna

 

Z tego wzgórza chcieliśmy nacieszyć oczy cudownymi widokami, jednak nie udało się
Polacy w El Nido

Jednym z większych zaskoczeń, jakich doznałem w El Nido była ilość wypoczywających tam Polaków. Zacząłem nawet zliczać spotkanych rodaków i na swoim prywatnym „liczniku” przekroczyłem liczbę pięćdziesięciu duszyczek.  Z niektórymi prowadziliśmy pasjonujące pogawędki o tym, co, gdzie, kiedy i za ile można kupić lub zobaczyć.  Sposoby dotarcia na Filipiny również były różne.  Jedni wykorzystali atrakcyjne ceny chińskich przewoźników China Southern (tak jak my) i Air China, drudzy startowali z Pragi przez Zatokę Perska, kolejni chwalili sobie dobre korytko w Turkish Airlines a jeszcze inni dotarli tu przez Moskwę. (Więcej praktycznych rad znajdziecie tutaj). Tak, więc wachlarz możliwości jest ogromny.

Jednak ze wszystkich tych spotkań jedno wprowadziło mnie w stan totalnego osłupienia. Szok i niedowierzanie to najsłabiej brzmiące stwierdzenia, które obrazują zaistniałą sytuację. W życiu każdego z nas tak bywa, że na różnych jego etapach poznajemy wielu ludzi, którzy na ten moment są dla nas bardzo ważni i często mamy przekonanie, że tak już będzie zawsze. Jednak później zmieniamy pracę, przeprowadzamy się, rodzą nam się dzieci i z różnych powodów dawne kontakty są wyciszane, a nawet zanikają zupełnie.  Tak właśnie było z Moniką i Przemkiem, z którymi relacje były bardzo zażyłe, ale ostatnim mocnym akordem naszej znajomości był ich ślub sprzed ….. siedemnastu lat. Później, z różnych powodów wspomnianych wyżej, nasze kontakty najpierw osłabły, a później całkiem zanikły. Jak już się pewnie domyślacie właśnie tych dwoje miglanców spotkaliśmy w El Nido.  Jest w tym coś niezwykłego, że w Polsce dzieli nas 350 kilometrów i nie widzieliśmy się tyle lat, a spotkaliśmy się tutaj –  dziewięć i pół tysiąca kilometrów od domu.

Spotkanie po kilkunastu latach, dziewięć i pół tysiąca kilometrów od domu!!!!

Podsumowując tydzień naszego pobytu w El Nido możemy spokojnie polecić to miejsce. Krajobrazy zapierające dech w piersiach, dużo plaż, zatok i wysp, dzięki czemu możemy uciec od tłumów. Zresztą słowo tłum nabiera tu trochę innego znaczenia od tego z czym mamy do czynienia choćby na śródziemnomorskich plażach. Tutaj tłum to setka turystów na trzystu metrach plaży. Na pewno jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest fakt, że dostanie się tu nie jest wcale takie proste, ponieważ albo wybieramy naprawę drogie przeloty jedyną linią lądującą w El Nido – Air Swift, albo lecimy do Puerto Princesa, a potem jeszcze 6 godzin busem. Wszystko to przekłada się na rodzaj turysty jaki tu dociera. Przede wszystkim są tu ludzie młodzi i w średnim wieku, dla których długi czas dojazdu nie jest tak uciążliwy, natomiast rodziny z małymi dziećmi i ludzie starsi stanowią absolutny margines.

Dlatego nie zwlekajcie tylko pakujcie plecaki, walizki i w drogę.

Więcej praktycznych porad znajdziecie w zakładce Co, Gdzie, Za ile?

Zapraszamy na drugą część  naszej filipińskiej wyprawy – Bohol i Panglao.

Ostatnie spojrzenie na zatokę El Nido

 

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

2 thoughts on “PALAWAN

  • 21 marca 2018 at 15:48
    Permalink

    Lezalam ze smiechu czytajac fragment o zoltkach na moscie – mistrzostwo! A porownujac Palawan i Bohol – co wedlug Was lepsze? Jestesmy na poludniu i nie wiemy, czy powinnismy zwiedzic tez polnoc.

    Reply
    • 21 marca 2018 at 21:04
      Permalink

      Naszym zdaniem Palawan jest bardziej atrakcyjny. Mniej wypasionych hoteli a co się z tym wiąże głośnych Chińczyków, ale przede wszystkim więcej atrakcji serwowanych przez naturę.

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *