ARGENTYNA

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Kecajmadeby

Argentyna na chwilę od kuchni!

        Gdy jeden z moich kolegów, podróżnik z krwi i kości, dowiedział się gdzie wyjeżdżam na najbliższy urlop od razu zastrzegł czego nie mogę sobie odmówić podczas wizyty w Argentynie. Nie było podstaw, aby nie wierzyć jego słowom. Kilka miesięcy wcześniej spędził w tym kraju trzy tygodnie z okładem eksplorując Buenos Aires i południe Argentyny, od Ziemi Ognistej po Patagonię. Szczególnie jego opowieści o pobycie w Ushuaia (Argentyna południowa), najdalej wysuniętym miastem na półkuli południowej, zapamiętałem bardzo dobrze. Zrobiły na mnie ogromne wrażenia jego wspomnienia i zdjęcia, które tam wykonał. – Widoczki, widoczkami, przyroda, przyrodą, ale Argentyna to… steki! – przekonywał kolega podróżnik. Był nawet gotowy zrobić ze mną zakład, że nie zjem nawet połowy porcji wołowiny, która jest specjalnością wielu restauracji w Argentynie. Wołowina ta bowiem nie słynie tylko i wyłącznie z legendarnej już w świecie jakości argentyńskiego bydła, ale również gigantycznych porcji serwowanych konsumentom. Hazardzistą nie jestem, więc zakładu nie przyjąłem. On również był znany z niskiej skłonności do ryzyka i uznałem, że jest dość duże prawdopodobieństwo iż ów zakład przegram.

        Toteż będąc w brazylijskim Foz do Iguaçu, dosłownie 10 km od granicy z Argentyną, nie mogłem sobie odmówić przyjemności sprawdzenia jakości i smaku argentyńskiego steku. Dojazd z Foz do Iguaçu do argentyńskiego Puerto Iguazu jest niezwykle prosty i bardzo tani. Wystarczy wsiąść w Foz do Iguaçu do autobusu odjeżdżającego z głównego terminala zlokalizowanego u zbiegu Avenida Juscelino Kubitscheck i Avenida Republica Argentina. Busiki jeżdżą codziennie co około 40 minut i kosztują nie więcej niż 15,00-20,00 zł w jedną stronę. Trzeba tylko pamiętać, aby na granicy brazylijsko-argentyńskiej wysiąść z autobusu i poprosić pograniczników o wbicie pieczątek w paszporcie potwierdzających wjazd i wyjazd z Argentyny. Jest to sprawa niezwykle istotna i wcale nie tak oczywista dla wszystkich! Okazuje się, że mieszkańcy Brazylii, Paragwaju i Argentyny (i paru innych krajów Ameryki Płd., które podpisały specjalne porozumienie) nie potrzebują okazywać paszportu przy odprawie granicznej, a i często gęsto nie są w ogóle sprawdzani przy przekraczaniu granicy. Europejczycy natomiast taką kontrolę muszą obowiązkowo przechodzić i nawet nie proszeni o okazanie paszportu powinni zgłosić się na granicy i upomnieć o wbicie pieczątki w paszporcie. Wiem co piszę, bo brak niektórych pieczątek w moim paszporcie podczas podróży po Brazylii, Paragwaju i Argentynie przypłaciłem niezłym stresem. Przeczytajcie moją relację z Paragwaju, a przekonacie się, że pieczątki w paszporcie warto posiadać nie tylko z tego względu żeby mieć pamiątkę.

        Do Puerto Iguazu docieramy po 40 minutowej podróży, z czego 20 minut spędzamy na granicy zanim wszystkim „obcym” sprawdzą paszporty i wbiją pieczęć. Centrum miasta skupia się przy jednej dość szerokiej arterii, ale z niewielkim ruchem samochodowym. Jest wręcz sennie. Niewielki ruch, niewielu ludzi, a turystów w liczbie 2 – ja i Monika. Wszyscy pozostali są zapewne na Wodospadzie Iguazu, który położony jest 20 km od centrum miasta. Oczywiście wcale im się nie dziwimy, że wybrali oglądanie tego cudu natury zamiast zapyziałego centrum przygranicznego miasteczka, ale my już wodospad oglądaliśmy i dziś rozglądamy się już tylko za dobrą knajpą serwującą steki. O taką tutaj nietrudno. Z daleka dostrzegamy fajny lokal, na którym wisi wielki szyld reklamujący dania z argentyńskiej wołowiny. Nie jest nam nawet potrzebne menu, bo doskonale wiemy co zamówimy. – Argentinian beef steak, please! – bez namysłu składamy zamówienie kelnerowi i czekamy cierpliwie aż szef kuchni dopełni dzieła. Klientów w knajpce było jak na lekarstwo, ale czas oczekiwania na nasze steki to było jakieś pół godziny, więc od razu się zapowiadało, że to nie będzie odgrzewane na szybko danie tylko cierpliwie przyprawiana i smażona porcja argentyńskiej wołowiny. Gdy tylko kelner wniósł talerze na stół od razu odjęło mi mowę. Przede mną wylądował gigantyczny kawał mięsa. Gigantyczny! Nie do zjedzenia – tego byłem pewien już w chwili podania. Całość oczywiście wyglądała smakowicie, a aromat zrumienionego mięsa i podsmażonej cebuli okraszającej steku wprost zniewalający. Można było już zjeść to oczami, a co dopiero nadziewając na widelec i łechtać podniebienie. Poezja smaku! Bardzo smaczne, pyszne, ale nie do przejedzenia. Cieszyłem się, że się nie założyłem z kolegą o to czy zjem chociaż pół porcji. Przegrałbym z kretesem! Nie zjadłem nawet 1/3 porcji, a byłem najedzony jak nigdy dotąd. Gdyby ktoś był chętny założyć się o to czy zje całą porcję steku w Argentynie to ja bardzo chętnie przyjmę taki zakład.

Argentyna
Argentyński stek nie-do-prze-je-dze-nia, czyli klasyczny przypadek mierzenia sił na zamiary!
Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on PinterestShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *